piątek, 14 sierpnia 2015

Epilog

  Rychła śmierć bliskiej osoby kluczem do kłódki na mych ustach.
Minął rok. Długi, bolesny rok. Trudny rok. Trzysta sześdziesiąt pięć dni wypełnionych smutkiem, płaczem, wspominieniami i tęsknotą.
   Powoli szłam główną aleją cmentarza. Obcasy moich czarnych szpilek stukały o asfalt, a wiatr czesał mi włosy.      
  Przychodziłam tutaj od roku. Siedzenie przy jego grobie uspakajało mnie. Godzinami rozmyślałam, a czasami nawet rozmawiałam z nim, o ile miał na to ochotę.
  Oczywiście nie zawsze było tak łatwo, minęło sporo czasu zanim
nauczyłam się nie płakać, naturalnie czasem zdarzy mi się uronić łzę, ale to bardziej ze szczęścia, że mogę być przy nim tak blisko.
  Czasami zastanawiam się jakby wyglądało nasze życie, gdybym tamtej nocy przed wyjściem do pracy wyłączyła tą cholerną kuchenkę. Czy byłby tutaj razem ze mną? Czy wzielibyśmy ślub? A może mielibyśmy nawet gromatkę dzieci i mały domek, gdzieś na obrzeżach Londynu. Jest mi ciężko samej, ale staram się patrzeć na przyszłość optymistycznie, we wszystkich kolorach tęczy.
  W końcu dotarłam do rzędu P, doskonale pamiętałam tę trasę. Główna aleja, Rząd P, szósty nagrobek od lewej, przy pnie wyciętego drzewa.
Stanęłam przy czarnym nagrobku, razem z jego rodzicami wybrałam wzór, prosty i minimalistyczny. Taki jaki on by chciał.
  Zapaliłam znicz i postawiłam go pod jego zdjęciem, poprawiłam białe róże w wazonie i usiadłam na ławeczcę obok. Uśmiechnęłam się do siebię i jeszcze raz zerknęłam na jego uśmiechniętą twarz, widniejącą na czarno-białym zdjęciu.
- Nie martw się Diego - powiedziałam cicho - u mnie wszystko w porządku.
     
                      
    Kto z miłości jeszcze nie umarł nie potrafi żyć.
   Moje serce kiedyś złamane mocniej kocha dziś.


  Rozstanie z Leonem było dla mnie bardzo trudne, przez długi okres czasu próbowałam pogodzić się z jego decyzją o rozwodzie i zapomnieć o wszystkich planach, które snuliśmy na przyszłość. Jednak rozdział, który toczył się przez moje życie w trakcie rozpaczy po ukochanym uznaje już dawno za zakończony. Teraz jestem szczęśliwa i kto by pomyślał, że facetem mojego życia okaże się być  Tomas, uroczy hiszpan, który zainponował mi swoim cudownym uśmiechem. Heredia był ze mną w trudnych chwilach, takich jak rozwód, wyprowadzka czy zmiana pracy.
  Pamiętam jak w sądzie dzielnie trzymał mnie za rękę, dodając tym otuchy, miałam wtedy wrażenie, że wszytko będzie dobrze i, że na Verdasie świat się nie kończy.
  Kilka miesięcy temu godnie przyjęłam jego nazwisko. Violetta Castillo-Heredia. Cieszę się z  takiego obrotu sprawy, ja i Leon nie byliśmy ze sobą szczęśliwi, a dłuższe ciągnięcie tego związku nie byłoby dobre ani dla mnie, ani dla niego.
Obecnie obydwoje żyjemy w przyjacielskich stosunkach, nie chcieliśmy rzucać w siebie oskarżeniami, patrząc na to, że obracamy się w tym samym towarzystwie.
  Jeżeli mowa o znajomościach to kolejnym krokiem do nowego życia po rozwodzie, było pojednanie się z Ludmilą i Francescą. Nie chciałam już żyć z nimi w niezgodzie. Chciałam mieć przyjaciółki, które mogłyby wysłuchać mnie w trudnych sytuacjach, jednak to do Tomasa z problemem idę jako do pierwszej osoby. Ufam mu i wiem, że tylko on potrafi mnie zrozumieć.
Jest moją bratnią duszą. Kocham go i nie chce żadnego innego.

   Nigdy nie myślałam, że zakocham się w kimś takim jak Ty.
  Całkowicie odbiegasz od moich ideałów, a mimo to chcę spędzić z Tobą resztę życia. 

  Ostatni raz poprawiam białą, koronkową suknię i słysząc rozpoczynającą się melodie marszu weselnego stawiam pierwszy krok ku wejściu do kościoła.
  Mijam uśmiechających się od ucha do ucha rodziców moich przyjaciół,
różnych znajomych z pracy, kilku sierżantów i pułkowników, ubranych w swoje mundury. Muszę przyznać, że wygląda to niesamowicie.
  Gdy znajduję się tuż przy ołtarzu, obkręcam się i staję naprzeciwko mojego przyszłego męża.
  W idealnie dopasowanym, czarnym garniturze wygląda wręcz cudownie, a wysoko postawiona grzywka dodaje mu młodzięczego uroku.
  Gdyby w liceum ktoś powiedział mi, że moim mężem zostanie Federico Pasquarelli to zwyzwałabym go od najgorszych, zawsze myślałam, że włoch chcę dla mnie źle, że jest zapchlonym, nic nie wartym kundlem, a teraz widzę w nim mężczyznę z którym chcę spędzić resztę swojego życia.
   Spoglądam w jego czekoladowe oczy i tonę, zapominając o otaczającej mnie rzeczywistości.
  Ceremonia trwa, gdy przyszedł czas na przysięgi, Federico delikatnie chwycił moją dłoń.
- Ja, Federico Pasquarelli biorę Ciebie Ludmile Ferro za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy jedyny i Wszyscy Święci - kątem oka zerkam na wzruszonego Leona, trzymającego tacę z obrączkami w dłoniach. Uśmiecham się do niego serdecznie, po czym sama wypowiadam słowa przysięgi.
  - Co Bóg złączy człowiek niech nie rozdziela - kapłan słowami potwierdza zawarcia sakramentu małżeństwa i w tym właśnie momencie Verdas, który stoi po lewej stronie Federa powinien podejść z obrączkami, jednak ten stoi i patrzy na nas jak gdyby nigdy nic.
- Leon, obrączki - szepczę mój mąż.
    Szatyn jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wybudza się ze snu i podaje nam dwa złote kółeczka.
  Reszta ceremoni mija w miarę spokojnie. A na słowa kapłana ,, Pan Młody może pocałować Pannę Młodą" Federico namiętnie wbił się w moje usta. Właśnie formalnie zostałam żoną najcudowniejszego mężczyzny na świecie, teraz już nic nas nie rozdzieli.
  
   Czekając na coś magicznego tracimy zwykłe dni. A prawdą jest, że to co najpiękniejsze przychodzi niespodziewanie. 

   Wesele trwa w najlepsze, goście bawią się w najlepsze, a ja smętnie popijam wódkę przy pustym stoliku. Kątem oka zerkam na wirującą na parkiecie Violette, od momentu naszego rozwodu jest szczęśliwa jak chyba nigdy, a to wszystko zasługa Tomasa. Nie przepadam za nim, z resztą Ludmila i Federico też go nie lubią. Wydaje się nam, że ten palan nie ma dobrych intencji, że za kilja dni odwali coś głupiego i zostawi Vils samą.
Może czasami jestem zazdrosny, w końcu po rozstaniu każda z połówek urządza sobię konkurs, które z nich znajdzie sobię kogoś szybciej, a jak widać ona nie próżnowała, patrząc na to, że przyszła z nim nawet na rozprawę. Piekliłem się ze złości, ale dzięki Federowi i Lu szybko się opanowałem i zrozumiałem, że to, przecież ja dałem jej wolną rękę, to ja pozwoliłem jej zacząć życie od nowa i toja jestem odpowiedzialny za to, że znalazła sobię kogoś nowego.
  Nagle ze stanu skupienia wyrywa mnie głośny śmiech rozchodzący się po całej sali, przez chwilę zastanawiam się o co chodzi, ale kiedy spoglądam na Pasquarelliego zdejmującego zębami podwiązkę z uda swojej ukochanej to sam parskam śmiechem pod nosem.
- Niezła uroczystość, prawda? - odwracam się za siebię i wzrokiem odnajduję postać, która przeszkodziła mi w chwili samotności.
Wysoka, piękna brunetka z blond ombre, uśmiecha się do mnie w uroczy sposób.
- Tak, Fede bardzo się starał, aby wyszło idealnie - odpowiadam zafascynowany jej urodą.
  W czerwonej sukni trochę przed kolano i czarnych szpilkach, wygląda niesamowicie.
- Lara Baroni, minister brytyjskiej edukacji - podaję mi rękę, którą chwytam i delikatnie całuje. Jej imię i nazwisko brzmi znajomo.
- Leon Verdas, szef kuchni i właściciel dwóch dobrze prosperujących restauracji.
- Czyli na bogato - chichoczę, trzepocząc gęstymi rzęsami - mogę się przysiąść?
- Oczywiście - wstaje i odsuwając krzesło pomagam kobiecie usiąść, po czym sam opadam na siedzenie obok. A po kilku kieliszkach czystej obydwoje wirujemy na parkiecie, cudownie czując się się w swoich objęciach.
    
      To niewiarygodne uczucie, gdy uświadamiasz sobie, że masz osobę, która kocha Cię takim jakim jesteś i chce spędzić z Tobą resztę życia. 
  
     Zmęczony opadam na świeżo posłane łóżko w pokoju hotelowym, który razem z Ludmilą udało nam się wynająć. W końcu wracanie o piątej nad ranem do domu, nawalonym jak szpak ze śpiącą żoną pod pachą nie należałoby do łatwych, nie mówiąc już o zszarganej opini mojej pani minister.
- Kochanie - blondynka ubrana tylko w białą, niewinną bieliznę próbuje o własnych siłach wczołgać się z podłogi na łóżko - mogłbyś mi pomóc?
    Po chwili wachania postanawiam pomóc mojej żonie wygodnie położyć się obok siebie.
- Nie wypije już nic, nigdy więcej. Alkohol to zło - ledwo mamroczę pod nosem, no tak Lusia nigdy nie miała mocnej głowy.
- Teraz tylko tak mówisz. Jutro wypijesz więcej, bo jak to się mówi czym się strułeś, tym się lecz.
- Chyba Cię do końca pogięło,
mój ty kochasiu, a poza tym - podnosi się do pozycji siedzącej i wlepia we mnie spojrzenie - gdzie moja noc poślubna?
- Twoje szanse na noc poślubną zniknęły z pierwszym schawtowaniem mi się na buty pod hotelem kochanie - przyciągam ją do siebie i delikatnie całuje jej blady policzek.
- W usta - rząda.
- A umyłaś zęby księżniczko? - pytam dla pewności.
- Tak, umyłam. Cała się umyłam i próbowałam ubrać, ale dziwnym trafem skończyłam na bieliźnie - przygryza dolną wargę, a ja już wiem, że to się dobrze nie skończy.
- Kotku jesteś nawalona jak diabli, chcę się z tobą kochać, ale jaki to ma sens, jeżeli ty za chwilę - nagle przerywa mi cichutkie pochrapywanie - zaśniesz.
  Śmiejąc się pod nosem przykrywam moją żonę puszystą, cieplutką kołdrą i zostawiam na jej czułku delikatnego całuska.
- Śpij dobrze - szepczę nad jej uchem i układam się obok niej. Jak na zawołanie wtula we mnie swoje kruchę ciałko i słodziutko pomlaskuje na znak uznania.
  Odgarniam z jej twarzy kosmyki włosów i zakładam je za ucho. Cały czas zastanawiam się czym zasłużyłem sobię na taki skarb jak Ludmila, nie jestem ideałem, a mimo to udało mi się zdobyć jej serce i wykłóć w nim swoje inicjały. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego życia i nic lepszego nie mogło mnie spotkać, jestem szczęśliwy, wiedząc, że mam dla kogo żyć. 

~~~~~~~~
  A więc mamy epilog :( 
Mam nadzieje, że wszyscy są szczęśliwi xD
Smutno mi żegnać się z tą historią, ale no cóż kiedyś trzeba :(
Prolog będzie jutro <3
Pozdrawiam i kocham Ola <3


~~~ POŻEGNANIE MAR :( ~~~~~~~~~~



Dzisiaj mija 174, a zarazem ostatni dzień mojej współpracy z Olą na tym blogu (22.02. - 14.08.2015r.). Napisałyśmy wspólnie dwadzieścia pięć rozdziałów (Chaptery 14 - 39, wyłączając Chapter 34, który Ola napisała sama). To tyle z danych statystycznych.
Teraz chciałabym wyrazić wszelkie uczucia jakie wiązały się ze współpracą i pisaniem tego bloga, ale jest to wręcz niemożliwe. Jestem dozgonnie wdzięczna Oli za danie mi tak wielkiej szansy jaką było współtworzenie tego opowiadania. Z wielkimi emocjami czytałam każdy komentarz, który pojawił się na blogu i pomyśleć, że trafiłam tu zupełnym przypadkiem (podziękowania dla mojej przyjaciółki, to ona nakłoniła mnie do wzięcia udziału w naborze). Nie sądziłam, że tak bardzo przywiążę się do czytelników, opowiadania i jego autorki.
Oficjalnie dziękuję Ci Olu za każde miłe słowo, cierpliwość, wyrozumiałość i możliwość zostania z Tobą do końca opowiadania (w końcu miałam być tu tylko na miesiąc, a wyszło prawie sześć). Mam nadzieję, że będziesz mnie dobrze wspominała i nie zapomnisz o takim potworku jak ja.
Dziękuję również wszystkim czytelnikom, którzy kierowali w moją stronę pozytywne komentarze i słowa wsparcia. Bez Was nie byłoby tego wszystkiego. Dziękuję za jeszcze jedną rzecz. Przed trafieniem na tego bloga podpisywałam się Sabio, a dzięki Wam stałam się Mar. Powstało to tak spontanicznie i naturalnie, że pozostało i pozostanie na długo głęboko w moim sercu.
Kocham,
Mar :*



Kochana ja też jestem Ci wdzięczna za każdą dobrą radę, każde ratowanie tyłka i każdą historię którą mnie raczyłaś <3 
Dziękuje za wszystko i życzę Ci powidzenia w dalszym rozwijaniu swojego talentu, mam nadzieje, że nie zapomnisz o takiej mnie :( 
Jest mi strasznie smutno, ten czas tak strasznie szybko zleciał, ale przecież 
nie rozstajemy się na zawsze, ponieważ w każdej sytuacji możesz do mnie napisać i mieć we mnie wsparcię <3 
Uwielbiam Cię dziewczyno <3 
I mam nadzieje, że kiedyś może jeszcze uda nam się coś razem napisać <3 




















czwartek, 13 sierpnia 2015

Chapter 39

~Violetta~

Nie mam pojęcia jak mogłam tak spokojnie i obojętnie zaakceptować propozycję Leona. Przecież ja go tak bardzo kocham, a on kocha mnie. Wybaczyłam mu, że pieprzył się z moją koleżanką na łóżku obok mnie, starałam się, pomagałam podczas najgorszych chwil depresji. Wszystko było w jak najlepszym porządku; on tak nagle wyskoczył z tą waloną separacją. Skąd mu to przyszło do głowy? W końcu w każdym małżeństwie są wzloty i upadki. To, że mamy delikatnie gorszy okres nie oznacza rozpadu związku. Co on sobie ubzdurał? Mam tego dość, nie rozumiem co się dzieje wokół mnie. Ryczę jak mała dziewczynka, której ktoś zabrał ulubioną zabawkę. Ścieram łzy i głośno oddycham. A może właśnie jestem takim dzieckiem? Może Verdas był tylko elementem życia, który można zastąpić chociaż wydaje się nie do zastąpienia. Sama już nie wiem co mam myśleć, to wszystko jest zbyt skomplikowane. Jednego jestem pewna. Nie mogę się tak nad sobą użalać. Jestem silną i niezależną kobietą z wykształceniem i mnóstwem zalet. Poradzę sobie bez niczyjej pomocy, bez współczucia i spojrzeń pełnych zrozumienia. Co mnie obchodzą inni, może Leonowi nie zależało na mnie tak bardzo jak myślałam. To wszystko jego wina, pieprzony dupek. Pewnie chciał małżeństwa ze mną tylko dla seksu, w końcu nie ma lepszej w łóżku niż ja. Pokażę wszystkim kto tu rządzi. Z zapuchniętą twarzą i uśmiechem na ustach otwieram lodówkę. Coś trzeba ugotować, ale co? Może zrobię pizzę. Poszukajmy przepisu. O! Mam, jak dobrze, że Leon zostawił notes ze swoimi przepisami. Pewnie zna je na pamięć, a mi przyda się kilka wskazówek.

Składniki ciasta do pizzy:
• półtorej szklanki mąki pszennej
• pół szklanki letniej przegotowanej wody
• dwie łyżki oleju roślinnego
• 3 do 4 gram drożdży instant (w proszku), można również użyć świeżych
• pół łyżeczki soli
• pół łyżeczki cukru
• jako dodatek dwie łyżki ziół prowansalskich (w celu urozmaicenia wyglądu i smaku ciasta można użyć dowolnych przypraw, lub nie używać ich wcale)
Okay, rozumiem. Szukam wszystkich składników po szafkach. Na szczęście w kuchni kucharza nie może zabraknąć takich składników. Nie mija dłuższa chwila, a wszystko jest na blacie Ze znalezieniem wszystkiego męczę się około dwudziestu minut, jestem już cała mokra i zmęczona. Ostatecznie zakładam na siebie fartuszek i dokładnie przyglądam się instrukcji. To musi być proste skoro nawet Leon Verdas potrafi przyrządzić to bez problemu.
1. Do dużej miski wsypać mąkę, drożdże i dobrze wymieszać.
Rozsypuję trochę mąki na blat, a kawałek drożdży przypadkowo ląduje na podłodze, ale to nie ma większego znaczenia. Kogo w ogóle obchodzi lekki nieład w kuchni? Posprząta się później.
2. Następnie dodać olej, cukier, sól i znowu wszystko dobrze wymieszać.
No nie ma sprawy! Olej trochę nadmiernie wylewa mi się z butelki, a pół łyżeczki soli zamienia się w półtorej. Myślę, że to bez różnicy. Całkiem lubię słone rzeczy, a olej chyba i tak wyparuje podczas pieczenia... Tak przynajmniej myślę.
3. Zacząć stopniowo dolewać wodę i łyżką, a pod koniec już ręką wyrabiać ciasto aż powstanie jednolita kula (jeżeli ciasto się lepi to dodać mąki i dalej wyrabiać).
Z tym nie mam zupełnego problemu. No może minimalny. Masa ma dziwną konsystencję i jakoś tak przypadkiem ląduje na moim fartuszku w ananasy, ale udaje mi się ją uratować. Przysięgam, nic wielkiego się jej nie dzieje. Dalej całkowicie nadaje się do jedzenia.
4. Ciasto powinno trochę urosnąć, dlatego należy uformować kulę ciasta i zostawić w ciepłym miejscu w przykrytej misce na 20-30 minut.
O jak dobrze. Mam chwilę dla siebie. Nastawiam w telefonie przypomnienie na za pół godziny i idę się wykąpać. Muszę koniecznie zmyć z siebie to cholerne ciasto. Dosłownie czuję jak wyrasta mi we włosach. Nie żartuję. To straszne uczucie i nie polecam go testować. Zdejmuję z siebie wszystkie ubrania i wchodzę do wanny, która powoli napełnia się wodą. Dolewam do niej mój ulubiony płyn karmelowo-fiołkowy i zaczynam się relaksować. Nie mija pięć minut, a moje powieki przymykają się. Normalnie, bez żadnych żartów, zasypiam podczas kąpieli... Budzę się w zimnej już wodzie. Szybko myję się i wybiegam z łazienki, przerażona myślą co mogło stać się z moim spodem od pizzy. Jest jedynie odrobinę przerośnięty, ale ogólnie wygląda spoko. Nie oszukujmy się, wygląda dziwnie. Mimo wszystko wierzę, że pizza wyjdzie pysznie.
5. Kiedy ciasto odpoczywa, przygotować składniki do ułożenia na pizzy.
Co? Jak to? Nie mam w lodówce takich składników. Nie ma mojego ulubionego sera, a nie zjem pizzy z samą szynką i oliwkami. Muszą być jakieś krewetki, pomidorki i jeszcze... i jeszcze... Nie wiem co jeszcze, ale coś na pewno. Dobra, zobaczmy co jest w następnym punkcie.
6. Ciasto najpierw rozgnieść dłońmi na gruby placek, a następnie porozciągać. W ten sposób uformuje się ładna okrągła pizza, którą należy ułożyć na posmarowanej odrobiną oleju blasze i jeszcze dłońmi rozprowadzić placek tak, żeby zajmował całą formę.
Uff, chociaż jeden prosty punkt. Wykonuję polecenie chociaż okazuje się trudne, bo przez to, że ciasto wyrosło tak duże nie mieści się normalnie w blaszce. Nie wiem jak ja to robię, ale wciskam całość do formy. Może jak schowam to do lodówki i pójdę do sklepu po składniki to nic się nie stanie. Szybko analizuję pozostałe etapy przygotowania pizzy.
7. Na ciasto nałożyć sos pomidorowy i kilka rzeczy zalegających w lodówce (salami, oliwki, cebula pocięta w piórka).
Serio? Tym zajmę się później.
8. Tak przygotowaną pizzę należy włożyć do piekarnika nagrzanego uprzednio do temperatury 220 stopni Celsjusza.
Teraz włączę piekarnik i nagrzeje się do mojego powrotu. Delikatnie chwytam rączkę piekarnika, żeby otworzyć „drzwiczki” i wyjąć blachy, które Leon trzyma w środku. Cholera jasna! Serio? Teraz?!? To musiało stać się akurat teraz? Drzwiczki odpadły od reszty piekarnika. No super. Przez tyle lat nic się nie działo, a jak ja chce upiec pizzę to się rozwalają. Nie wierzę. Vilu, spokojnie. Dasz sobie radę. Teraz pójdę do sklepu po składniki potem upiekę pizzę na patelni. Na sto procent wyjdzie. Jak wrócę to posprzątam też kuchnię. Będzie idealnie...
Wysiadam pod supermarketem i wpadam do niego jak torpeda. Wkładam do koszyka potrzebne mi składniki plus stertę słodyczy i dwie butelki wina. Tak na wszelki wypadek. Gonię jak szalona, aż nagle wpadam na kogoś. Jeszcze tego mi kurwa brakowało. Ludzie powinni bardziej uważać. Ja tu przeżywać kryzys, a oni plączą mi się pod nogami.
- Przepraszam panią bardzo, ja naprawdę nie chciałem na panią wpaść. Wygląda pani na podenerwowaną. Może mogę pani... – nie mogę słuchać jego przeprosin, wygląda na takiego skruszonego.
- Jestem Violetta Verdas, ale już niedługo. Rozwodzę się, chyba – nie wiem dlaczego to mówię. mam wrażenie, że mogę mu zaufać i wyżalić kimkolwiek jest.
- Heredia. Tomas Heredia.
- Miło mi.
- Mi również – i ten jego śliczny uśmiech.

~Ludmila~

- Ale jak, przecież Leona tu nie było - zaskoczona spoglądam na szczerzącego się do mnie szatyna.
- Nie takiej reakcji się spodziewałem - odpowiada mi naburmuszony włoch, który trzyma mnie mocno w swoim niedźwiedzim uścisku.
- Federico, ja nie wiem co powiedzieć - mówię zgodnie z prawdą, niespodziewałam się tego wyznania, przynajmniej nie dzisiaj, przecież ja nawet nie jestem na nie gotowa. Nie mam zrobionego idealnego makijażu, jestem ubrana jak zwykła kura domowa, a nie dziewczyna, która właśnie ma przyjąć oświadczyny.
- Za wcześnie? - zapytał ze smutną podkówką na twarzy.
- Nie, no co ty zwariowałeś, ja po prostu źle wyglądam, nie mam sukienki i wyglądam jak szop pracz - prawą ręką próbuje ogarnąć siano na głowię, ale Federico mnie powstrzymuje.
- Skarbie, wyglądasz pięknie - delikatnie całuje mój lewy policzek - idealnie. Jest idealnie Lu.
- Tak myślisz? - spuszczam głowę w dół, a na moją twarz wkradają się dwie różowe plamy, no cudownie, jeszcze mi rumieńców brakowało.
- Tak, a teraz pozwól, że zrobię to tak, jak należy - szepczę na nad moim uchem, po czym szybko przekręca mnie twarzą do siebie i klęka na prawę kolano - Pamiętasz jak się poznaliśmy? Tak pięknie dostałaś tą piłką, że nie mogłem oderwać od Ciebię wzroku. Cały czas patrzyłem i patrzyłem, nie potrafiłem nasycić się twoim pięknem. Miesiące mijały, a ja chciałem więcej. Nie mogłem zrozumieć czemu tak się dzieje, ale teraz już wiem. Po latach nienawiści, uprzykrzania Ci życia, aby zwrócić na siebię twoją uwagę i niefortunnej rozłące, w końcu to zrozumiałem. Jestem w tobie na zabój zakochany i równocześnie przerażony, że kiedykolwiek mógłbym Cię stracić. Dlatego nie chce ryzykować, ani chwili dłużej. Ludmilo Ferro wyjdź za mnie.
  Nawet nie wiem kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Federico Pasquarelli właśnie mi się oświadczył, a ja mam tylko jedno wyjście, które uważam za słuszne.
- Tak - odpowiadam mu, a już po chwili z brylantowym pierścionkiem na palcu wtulam się w jego ciepłe ramiona i namiętnie całuje w te idealne, pełne usta.
- Ulżyło mi - mówi z wyraźną ulgą w głosię, w końcu wyluzował nie lubię go takiego spiętego, zdecydowanie wolę kiedy żartuje i uśmiecha się od ucha do ucha.
- Myślałeś, że Ci odmówię?
- Nie mogłem być przecież pewny w stu procentach, wiesz jak stres potrafi wykończyć człowieka? - mocno zaciska dłonie na mojej tali, tak jakby bał się, że za chwile mu ucieknę.
- Kocham Cię Federico.
- Ja też Cię kocham Lu.
 Włoch po raz kolejny złącza nasze usta w pocałunku pełnym pasji i pożądania. Teraz wiem, że nie porzeba mi nic więcej do życia.
- Czy ktokolwiek tutaj pamięta jeszcze o mojej obecności? - pyta smutny Leon zajadają skrzydełko kaczki - Ptak mi stygnie.
  Na słowa Verdasa wszyscy wybuchamy głośnym śmiechem, nie wiem czy tekst bym zamierzony, ale napewno trafiony.
 - A więc Bonne journée Appétit.
- Chyba Bon Appétit - upominam go.
- Ludmila, kto tu jest szefem kuchni, ja czy ty? - zbulwersowany szatyn wymachuje rękoma w różne strony.
  Podnoszę ręcę w obronnym geście i przepraszam Leona, który szepcząc coś pod nosem opuszcza salon i udaje się do kuchni.
- Więc zostaliśmy sami - Fede przygryza dolną wargę i zaczyna dosłownie pożerać mnie wzrokiem.
- No i jest idealnie - dodaje.
- Tak mocno Cię kocham Lu - szepczę w moje włosy.
   Patrzę w jego czekoladowe oczy, a potem całuje go namiętnie, obejmując mocno za szyje. Swoimi zwinnymi palcami przejeżdża po mojej talii, wywołując przyjemne dreszcze, a następnie nie odrywając się od moich warg ciąhnie mnie w stronę sypiali, gdzie delikatnie układa moje ciało na mięciutkiej pościeli. Pod wpływem emocji objejmuję go nogami w pasie, a dłońmi zaczynam badać każdy fragment jego idealnie umięśnionych ramion. Ustami zaczyna tworzyć mokre ścieżki od moich ust, przez brodę i szyję, aż do obojczyków, którę delikatnie podgryza i całuje, sprawiając mi tym niebywałą rozkosz. Kiedy dłonie Federico znajdują zapięcie mojej czerwonej sukienki, to modlę się tylko o to, aby jak najszybciej pozbył się jej ze mnie i dalej zajął moim spragnionym ciałem. Najwidoczniej szczęście mi sprzyja, bo po kilku sekundach część garderowy leży gdzieś w kącie czterech ścian. Zaraz za sukienką leci stanik. Rumienie się kiedy Federico bacznie przygląda się mojemu biustowi.
- Jesteś piękna - szepczę delikatnie przygryzając płatek mojego ucha.
Czerwienieje jeszcze mocniej, a każde kolejne doznanie utwierdza mnie w przekonaniu, że kocham go jak wariatka.




~Diego~

Francesca jest naprawdę cudowna, taka troskliwa i opiekuńcza. Cały czas próbuję zrozumieć dlaczego wcześniej jej nie zauważałem, nie dopuszczałem do siebie jako kogoś więcej niż przyjaciółkę.
- Kochanie? - kocham brzmienie jej głosu.
- Tak, skarbie? - nie mogę się nie uśmiechać, patrząc na nią. Kocham moment gdy jej kąciki ust unoszą się delikatnie do góry w niepewnym uśmiechu jakby nie do końca wiedziała na ile może sobie pozwolić wobec mnie.
- Sprawdzam czy jeszcze przy mnie jesteś - rozbawia mnie jej uwaga, a jednocześnie wzrusza. Kocham tę jej niewinność, wręcz zakłopotanie, wstydliwość.
- Jestem i zawsze już będę. Nie pozbędziesz się mnie tak szybko - przybliżam się do niej, a gdy nasze wargi dzielą milimetry Fran szepcze:
- Boję się - całuję ją i nie odsuwając się pytam:
- Czego się boisz, skarbie?
- Że cię stracę. Tak na zawsze i bezpowrotnie, że już nigdy się nie zobaczymy - samotna łza spływa po jej policzku. Nie potrafię patrzeć jak płacze, a jednocześnie kocham ją pocieszać i pokazywać jak bardzo mi na niej zależy.
- Nie stracisz mnie. Nie mam zamiaru ruszać się stąd - ścieram kciukiem łzy płynące z jej cudownych oczu.
- Kocham cię, Diego.
- Też cię kocham, Fran - całuję ją delikatnie. Siedzimy dłuższą chwilę przytuleni do siebie. Jest nam tak przyjemnie, że moglibyśmy nie ruszać się z tej kanapy do końca życia. Nagle Francesca zaczyna rysować palcem kółeczka na wierzchu mojej dłoni, wyrywając mnie tym z rozmyślań.
- Zrobię nam kawę, może być? Wczoraj upiekłam ciasto. Powinno ci smakować - Fran zawsze o wszystkim pomyśli.
- Jesteś dla mnie za dobra. Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem?
- Nie wiem, nie wiem, ale jestem pewna, że jeszcze nie jedno wycierpisz. Może i wydaję ci się taka miła, ale z pewnością będę twoim największym wyzwaniem.
- Możliwe, ale za tobą skoczyłbym w ogień - mówię wpatrzony w parę unoszącą się nad kubkami z kawą.
- Już mi tu nie słodź tylko pomyśl czy masz dzisiaj siłę?
- Siłę na co? - pytam zdziwiony, upijając łyk napoju.
- Za chwilę mam zajęcia z grupą zaawansowaną. Spotykamy się w szkole i nie mogę się spóźnić, ale pomyślałam, że byłaby to idealna okazja - na jednym tchu pochłania prawie połowę kubka kawy - żebyś porozmawiał z Ludmilą. Zawiozę cię i przyjadę po zajęciach. Może być?
- Tak, mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie.
Kończymy kawę z ciastem i jedziemy w stronę mieszkania Ferro. Czuję się trochę zestresowany. W końcu to nie będzie lekka rozmowa. Francesca wysadza mnie przed budynkiem i życzy powodzenia. Zanim zdążę doliczyć do trzech, odjeżdża, wtapiając się jak kropla w morze samochodów. Pewnie pukam do drzwi, nie muszę długo czekać. Ludmila pojawia się przede mną w krótkich spodenkach i koszulce Pasquarelliego. Widzę, że dobrze im się układa.
- Nie chcę z tobą rozmawiać - nie ma to jak miłe powitanie.
- Lu, muszę ci wszystko wyjaśnić. Ja się zmieniłem...
- Po pierwsze: nie mów do mnie Lu. Po drugie: nie mam zamiaru słuchać tego co masz mi do powiedzenia - Ferro zamyka mi drzwi przed nosem.
- Jestem z Fran. Kocham ją nad życie - wyduszam to z siebie. Nawet nie wiem dlaczego. Nie mam też pewności czy Ludmila mnie słyszała. Wiem tylko, że odzyskanie relacji pomiędzy nami będzie bardzo trudne o ile w ogóle możliwe.
Sam, tylko w towarzystwie wózka inwalidzkiego, kieruję się do pobliskiego Starbucks'a. Co innego mam zrobić w takiej chwili.
Do Fran :
Kochanie, czekam na Ciebie w Starbucks'ie koło mieszkania Ludmili. Ferro nie chce mnie znać.

~Federico~

- No co za dupek - klnie moja narzeczona na Hernandeza, który po raz kolejny miał czelność pokazać się nam na oczy. Pieprzony baran. Wyrwałbym mu jaja, gdybym tylko mógł, ale jest już wystarczającą kaleką.
- Spokojnie kochanie, po takim dniu nie powinnaś się denerwować. Miałaś być szczęśliwa, a jesteś zła - spuszczam głowę w dół i wyginam usta w podkówkę, to zawsze na nią działa.
- Oj Feduś, nie bądź smutny, jestem szczęśliwa, bo jesteś przy mnie, ale ten frajer strasznie mnie wkurwił.
 Blondyneczka siada obok mnie, po czym obejmuje mnie w pasie i wtula się we mnie niczym w pluszowego misia.
- No dobrze, ale za to coś mi się należy - wskazuje palcem na policzek, na który po chwili pada krótki całus- i tak mi pasuje.
- Kiedy chciałbyś wziąść ślub? - pyta mnie tym swoim słodziutkim głosikiem.
- Albo w Sierpniu, albo we wrześniu - odpowiadam po chwili namysłu.
- Dlaczego?
- Bo małżeństwa, które biorą ślub w miesiącu mającym ,,r" w nazwię są uznawane za najbardziej trwałe - to niby tylko głupi przesąd, ale tu chodzi o Lu, a z nią wolę już wziąść ten ślub w takim miesiącu, żeby było dobrze, niż potem żałować.
- Gdzie to wyczytałeś? W poradniku panny młodej? - kpi ze mnie.
- Nie - naburmuszony odwracam głowę - w Women's Health.
 Na moją odpowiedz Ludmila wybucha śmiechem.
- Wiesz, że to pismo dla kobiet kochanie?
- Wiesz, że facet na kiblu przeczyta wszystko księżniczko?
- Zmień temat - wypowiada szybko.
- Ile chcesz mieć dzieci? - jak na zawołanie Ferro zaczyna się krztusić.
- Nie wiem, nie myślałam o tym jeszcze - zaskoczona patrzy na mnie jak na idiotę.
- A ja chce mieć dwóch chłopczyków. Nicka i Rayana, a jak będzie dziewczynka to Demi, ale dziewczynek nie chcemy, pamiętaj o tym skarbie.
- Ale skąd ja mam wiedzieć co nam wyjdzie? - patrzy na mnie zażenowana.
- Nie wiem, to ty za to odpowiadasz. Nie możesz sobię wybrać?
- Jak ja mam sobię niby wybrać? - czyżbym ją irytował?
- Nie wiem, w szkole zawsze olewałem biologie kochanie.
  Ludmila wstaje łóżka i podchodzi do biurka z, którego zgarnia białego laptopa. Nie wiem czego ona w nim szuka, ale lekko mnie to niepokoi, jeszcze włączy mi jakiś filmik z porodu, a tego bym nie przeżył. Jak za kilka lat będę przy porodzie, to chyba zemdleje. Oczywiście będę szczęśliwy, ale przerażony też będę, no bo jednak to jest straszne.
- A więc tak kochanie, przeczytaj sobięten artykuł, a jak już coś zrozumiesz to mi powiedz.
  Podtyka mi laptop przed nos po czym wychodzi z pokoju zostawiając mnie samego. Wzrokiem lustruje linijki teksu i staram się dobrze zapoznać z treścią, no i naszczęście rozumiem wszystko, a co najlepsze jato wszystko wiem i nie wydaje mi się, że powinienem czytać wszystko.
- Lusiu skończyłem - krzyczę na głos, mógłbym przysiąc, że słyszałem słowo "Spierdalaj" wypowiedzine głosem Verdasa. Mam nadzieje, że mi się przesłyszało, bo inaczej nie napije się już z nim piwa.
- Kochanie. Nie to, żebym wątpiła w twoje zdolności, ale nawet ja bym tak szybko tego nie przeczytała - jak zwykle zabawna pani Ferro.
- Do zapłodnienia dochodzi drogą płciową, poprzez wpuszczenie plemnika, który znajduje się w spermie do twojej komórki jajowej - dumny z siebie wstaje i wysoko unoszę głowę do góry.
- Jestem z Ciebie dumna kochanie - podchodzi do mnie i całuje mnie w nos.
- Ja wolę w usta księżniczko - robię dziubek i czekam, aż moja przyszła żona da mi soczystego buziaka. I właśnie tak się dzieje, bez krępacji w końcu mogę cieszyć się z towarzystwa mojej kobiety.
Jeszcze kilka lat temu, nie sądziłem, że oświadcze jej się tak szybko, ale jak widać, życie jest pełne niespodzianek, a najpiękniejszą z nich mam obecnie u własnego boku.


~~~~~~~~~~~~~~~~

Helow <3
Oto jest ostatni rozdział tej histori :(
Smutno mi bardzo, bo kończę to, ale z drugiej strony, zacznę coś nowego <3
Ogólnie bardziej rozpiszę się przy epilogu ( który będzie jutro) więc tyle wam wystarczy narazie xD

Pozdrawiają was Ola i Mar <3

PS JAKI PREZENT CHCECIE NA 100k WYŚWIETLEŃ? Kocham was i pozdrawiam <3


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

005 Zamówienie | One Shot Fedemila ,,Oszukany"

Parring: Fedemila
Zamawiający: care pasquarelli

  Dwudziestopięcioletni Federico Pasquarelli, tej nocy nie mógł spokojnie odpłynąć w objęcia Morfeusza. Cały czas męczyły go wydarzenia z odległej przeszłości, przeszłości która znaczyła dla niego o wiele więcej, niż obecne życie. Czasem skłonny był myśleć, że oddałby całą swoją przyszłość, za przeżycie jeszcze jednego dnia z miłością, którą musiał zostawić za sobą. Ludmila to  jedno imię rozbrzmiewało w jego głowie echem, każdego dnia, nie dając mu zapomnieć o jego właścicielce.
Nie czekając dłużej usadowił się na łóżku w pozycji siedzącej, zrzucił nogi w dół, a po chwili założył na stopy puchate kapcie w króliczki i udał się w kierunku kuchni w celu znalezienia środków nasennych.
- Kurwa, gdzie ona je pochowała? - wściekły mężczyzna nachalnie zaczął przeszukiwać szuflady w szafkach. Nienawidził ich. Nienawidził tych dębowych gówien, które wybrała jego obecna żona. Nienawidził swojej żony, która była jego menadżerką, nienawidził swojego życia. Nienawidził siebie. Przez ostatnie pięć lat, zmienił się w każdym calu. Jeden głupi wybór, jedna głupia decyzja i jego idealne życie stało się najgorszym koszmarem.
 
                          ~*~
 
   Kciukiem prawej ręki wytarł spływającą po jej policzku łzę. Nie mógł patrzeć jak jego ukochana umiera z cierpienia.
Sam był bliski płaczu, jednak wiedział, że nie może okazać słabości w jej otoczeniu. Gdyby uklęknął na środku pokoju i rozpłakał się jak małe dziecko to pogorszyłby jej stan, a niechciał sprawiać jej jeszcze większego bólu, przecież ma wrócić za kilka tygodni, przecież nie wyjeżdża z Buenos Aires na zawsze.
- Będę na Ciebie czekać, Federico  - pocałowała jego zaróżowiony policzek - będę czekać.

                                ~*~

  Gdyby tylko wiedział jak to wszystko się potoczy, gdyby tylko wiedział, że nie wróci, a ona pozbędzie się go ze swojego życia przy pierwszej lepszej okazji. Do teraz pamiętał słowa, które przeczytał w liście od niej. Do teraz pamiętał ukłucie w sercu, które towarzyszyło mu tamtego pamiętnego dnia. Chciał się z nią skontaktować i porozmawiać jak z normalnym człowiekiem. Nie wpuściła go do mieszkania. Ba, ona nawet nie chciała go wysłuchać, ani wytłumaczyć powodu dla którego postanowiła się z nim rozstać. - Fede, jesteś tutaj? - zza drzwi wyłoniła się chuda sylwetka opalonej szatynki.
- Natasha, gdzie są tabletki nasenne? - zdenerwowany mężczyzna warknął w jej stronę, był dla niej oschły. Zawsze traktował ją najgorzej jak tylko mógł. Nie kochał jej. Była dla niego tylko drugim kompletem kluczy wyrobionym do jego domu.
- Zabrałam je, nie powinieneś ich tyle brać, wykończysz się -oparła się o framugę drzwi i skrzyżowała ręcę na piersiach. Nigdy nie życzyła mu źle, był miłością jej życia. Mogła zrobić wszystko, aby tylko spojrzał na nią jak na kobietę swojego życia. Jednak, wiedziała, że on nigdy nie pokocha jej w taki sposób jaki kochał Ludmile.
- Masz mi je w tej chwili oddać. Jeżeli tego nie zrobisz, to będziesz spać na kanapie i będę miał w dupie to czy będzie Ci wygodnie, czy nie - odwrócił się twarzą do niej i spojrzał w jej zaszklone oczy. Ranił ją. Zdawał sobię z tego sprawę, ale nie czuł się z tym źle. Natasha była mu obojętna i nawet nie ukrywał przed nią tego faktu, co więcej nie ukrywał tego nawet przy jej rodzicach. Był beszczelny. Zimny, oschły i beszczelny chuj. Ale kiedyś taki nie był.

                       ~*~

Leżał na polanie, trzymając w ramionach najpiękniejszą dziewczynę jaką kiedykolwiek dane było mu zobaczyć.
Z każdą sekundą przytulał ją do siebie mocniej i mocniej i mocniej. Chciał pokazać jej jak bardzo mu na niej zależy. W końcu, za niedługo będzie musiał ją opuścić.
-Ludmila?
- Tak, Federico?
- Nic - rzekł biorąc dziewcznę za rękę - chciałem się upewnić, że nadal przy mnie jesteś.
Uśmiechnęła się. Uwielbiała gdy odgrywał z nią te słodkie scenki, od których jej serce z nadmiaru ciepła stawało się ciekłą mazią.
- Kocham Cię Federico - szepnęła prosto do jego ucha.
- Wiem - był pewny jej uczuć, w końcu dała mu masę powodów, przez które był o tym święcie przekonany.
- A wiesz jak bardzo?
- Nie ważne jak bardzo ty, kochasz mnie. Ja zawsze będę kochał Cię bardziej.
                         
                          ~*~

- Federico, czy ty mnie w ogóle kochasz? - Natasha zadała mu to pytanie, mimo olbrzymiej guli, która stanęła jej w gardle. Obawiała się jego odpowiedzi. Wiedziała, że zaboli ją to co usłyszy. Nie myliła się.
- Nie. Nie kocham Cię. Dałem Ci kiedykolwiek, jakikolwiek powód do tego, abyś myślała, że jest inaczej?
Federico zerknął na twarz Natashy, po czym wybuchł gromkim śmiechem. Bawiła go cała ta sytuacja. Sam nie wiedział, czemu zgodził się na ten związek, w końcu jest gwiazdą rock&rolla i mógł robić wszystko na co miał ochotę. Nigdy w swoich planach, nie miał ślubu, a już napewno nie z inną kobietą niż Ludmila. No cóż życie chciało inaczej, a może to jednak chęć zemsty, w końcu Ferro odrzuciła jego próby stworzenia razem czegoś więcej, mimo że przed wyjazdem do Włoch, obiecywała mu, że zaczeka, że kiedy tylko przyjedzie to będą razem, szczęśliwi jak nigdy.
Niestety, odesłała go z kwitkiem, kazała mu odejść i już nigdy więcej nie pojawiać się w swoim życiu.
Nie potrafił zrozumieć dlaczego nie dała dojść mu wtedy do słowa.

                        ~*~

Z uśmiechem na twarzy zapukał do jej domu, cieszył się jak głupi na myśl, że za chwile ujrzy ją po tak długim czasie rozłąki. Tęsknił za nią każdego dnia, cały czas zastanawiał się jak to będzie, kiedy już wskoczy mu w ramiona. Kiedy powie jej jak silnym uczuciem ją darzy.
  W końcu drewniane drzwi otworzyły się i stanęła w nich ona.
- Wypiękniała - pomyślał.
Zaskoczona blondynka zmierzyła mężczyznę wzrokiem.
- Co ty tu robisz? - zapytała oschle.
- Jak to co? Przyjechałem do Ciebie, kończe z karierą, chce być przy tobie - podszedł bliżej,chciał mocno ją do siebie przytulić, pogłaskać po jasnych włosach  i czule pocałować w nosek, niestety odsunęła się, po czym szybko zamknęła mu drzwi przed  nosem, z nadzieją, że już nigdy więcej nie będzie musiała ich przed nim otwierać.

                          ~*~
  Siedział w gabinecie swojej żony i przeglądał papiery dotyczące następnej trasy koncertowej. Włochy, Hiszpania, Francja, Niemcy, Ukraina, a potem Ameryka Łacińska, Argentyna, Buenos Aires, to jedno miasto wzbudzało w nim zawsze tyle pięknych wspomnień. Uśmiechnął się na samą myśl o przyjaciołach, których tam poznał, o miejscach, w których odczuwał emocje podwójnie i o niej, o Ludmile Ferro, o pani jego serca, jedynej kobiecie, która potrafiła poskromić lwa, którym stawał się w nerwowych sytuacjach.

                        ~*~

- Czy do Ciebie kurwa nie dociera patafianie? - wydarł się kolejny raz do chłopaka stojącego obok - jeszcze raz mnie kurwa szturchniesz, tym krzywym ramieniem, to wyrwe Ci zęby widelcem. Rozumiesz?
- Nie, jestem niedorozwojem - brunet uśmiechnął się sztucznie, po czym szturchnął Federico na złość jeszcze raz.
- Ty frajerze - z zamiarem rzucenia się na chłopaka zacisnął dłonie mocno w pięści - zaraz zaczniesz rozumieć.
W pewnym momencie na ramionach poczuł dotyk zimnych, kobiecych rączek, wiedział do kogo należą.
- Federico, spokojnie - szepnęła mu do ucha - nie warto.
Rozluźnił pięści i odwrócił się twarzą do niej.
- Walnął mnie - warknął przez zaciśnięte zęby.
Ludmila stanęła na palcach i delikatnie przyłożyła swojego czoło, do jego czoła.
- Nie przejmuj się nim, ciesz się tym, że jesteśmy tu razem.
- Jak mam się tym cieszyć skoro jakiś lamus... - nie dokończył, ponieważ ona zamknęła mu usta w czułym pocałunkiem.
- Zawsze razem?
- Zawsze.

                         ~*~

Gdyby wiedział, że tylko on potraktuje tą obietnice na poważnie, to przestałby robić sobię nadzieje
na szczęśliwe życie u jej boku.
Zapomniałby o niej jak najszybciej i dał sobię spokój.
- Przestań o niej myśleć - skarcił się w myślach.
  W końcu myślami wrócił do trasy koncertowej, zaczął przeglądać papiery z nazwami miast w których miał wystąpić.
W oczy wrzucił mu się błąd w jednym ze słów, nie chciał tak tego zostawić, dlatego postanowił po prostu go poprawić.
 Szukając markeru w jednej z szuflad natchnął się na stos związanych sznurkiem listów, zaadresowanych do niego. Zdziwił się.
- Co to robi u Natashy? - zapytał samego siebie.
 Wziął koperty do ręki, rozwiązał je i spojrzał na nadawce. Zamarł. Na białym tle, niebieskimi literami jak wół widniało imię i nazwisko jego dawnej ukochanej.
- O co tu chodzi?
 Rozerwał kopertę z najstarszą datą i zaczął czytać, a każdę słowo dawo mu do myślenia coraz bardziej.

21.03.2010 rok
                     
                           Najdroższy!

 Witaj, kochanie. Zdziwiony? Tak wiem, mogłam wysłać Ci e-mail, albo sms, jak normalny człowiek, ale list wydaje mi się bardziej romantyczny. Jak tam w Rzymie? Napewno jest cudownie, bardzo chciałabym przyjechać do Ciebie, być tam z tobą i wspierać Cię w każdym działaniu. Kochanie, nie pisze tego listu tylko po to, abyś sobie go przeczytał i zapomniał o nim, mam trochę ważniejszy powód, a mianowicie jestem w ciąży Federico. Nie, nie jestem jeszcze gruba i nie, nie wiem jaka płeć, bo to za wcześnie. Cieszysz się? Napewno się cieszysz, znam Cię i wiem, że za chwile zadzwonisz do mnie i powiesz mi jak bardzo mnie kochasz i jak bardzo kochasz naszego dzidziusia. Zastanawiałam się już nad imieniem i oficjalnie mówie Ci, że jeżeli nie będzie brzmieć Lorenco, albo Mateo ( włoskie po najprzystojniejszym facecie na świecie, to na sto procent nie będzie dziewczynka, czuję to ! ), to nie wpisze Cię jako ojca i wybiorę sama. Tak, ja też Cię kocham. A teraz na poważnie to chce, abyś wiedział, że jesteś mężczyzną mojego życia i ciesze się jak głupia, że wpadłam akurat z tobą.
Czekam na odpowiedz kochanie. Jeszcze raz muszę Ci napisać, że kocham Cię jak głupia i bardzo tęsknie.
                               Twoja ukochana rodzina

 Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, właśnie dowiedział się, że jest ojcem. Jest ojcem dziecka, swojej ukochanej. Ogarnęła go fala szczęścia. Nie wiedział co powiedzieć, nie wiedział co zrobić. W sumie nie za bardzo ogarniał całą sytuacje. List został wysłany trzy miesiące przed jego powrotem do Buenos Aires, dlaczego wtedy nie chciała z nim rozmawiać? Przecież miała w sobie małe dzieciątko, nowe życie, które stworzyła razem z nim.
  Bez najmniejszego wachania otworzy kolejny list, który napisany został rok później i z niebywałą ciekawością zaczął studiować linijki tekstu napisanę jej ręką.

19.06.2012 rok
             
                  Szanowny Federico!

Nie spodziewałeś się mojego listu prawda? Wiem, kazałeś mi przestać się ze sobą kontaktować, ale ja tak nie potrafie. Federico kocham Cię. Przepraszam, my Cię kochamy. Ja i twój cudowny synek - Lorenco. Proszę wytłumacz mi dlaczego go nie akceptujesz? Dlaczego gardzisz własnym dzieckiem? To co napisałem mi w liście było paskudne, jak w ogóle możesz myśleć, że on nie jest twój? Nigdy nie zrobiłabym Ci czegoś tak okropnego, jak w ogóle możesz zarzucać mi zdradę? Jeszcze jedno dlaczego do mnie przyjechałeś? Dlaczego chciałeś do mnie wrócić? Dlaczego nie zapytałeś o stan naszego małego skarbu? Stanąłeś tam i o czym ty myślałeś? Że po napisaniu mi, że masz inną i, że nigdy nie byłam Ciebię godna tak po prostu pozwolę Ci wrócić? Zachowałeś się jak zwykly cham, nikt więcej. Mimo to, nie potrafie przestać o tobie myśleć. Przepraszam. Wiem, mam zapomnieć, ale jeżeli nie potrafię to co? Bardzo zabolał mnie twój tekst o wykorzystywaniu, nigdy nie miałam zamiaru Cię wykorzystywać.
Ale zostawmy to już w spokoju, chce Ci przekazać, że twój synek jest zdrowy i piękny. Ma twoje oczka, loczki i cudowny uśmiech, bardzo chciałby Cię poznać. Proszę przyjedź, jak nie dla mnie to dla Lorenco, bardzo chciałby zobaczyć swojego tatusia.
                                          Ludmila i Lorenco.

Miał w głowię jeszcze większą sieczkę niż wcześniej. Nie rozumiał dlaczego napisała, że gardzi tym malutkim dowodem ich miłości. Jednak wiedział gdzie otrzyma odpowiedz na pytania, które dręczyły go tak bardzo.
- Natasha, pozwól do mnie - zawołał swoją żonę, która w biurze pojawiła się w tempie natychmiastowym.
- Federico, miałeś nie wchodzić do mojego gabinetu - kobieta zmierzyła go spojrzeniem, które zatrzymała na listach - dlaczego czytasz moje listy?
- Twoje? Od kiedy nazywasz się Federico Pasquarelli co? - zapytał wściekły.
- Och, nie przesadzaj. Nie musiałeś tego czytać i tak wszystkim się już zajęłam. Ta blond kurwa nie zniszczy naszego związku.
- Nie mów tak o niej, jak mogłaś mi tego nie pokazać? Wiedziałaś, że jestem ojcem? Wiedziałaś, że mam rodzinę?
- Tak masz rodzinę, ja jestem twoją rodziną i to się nigdy nie zmieni.
- Kpisz sobię ze mnie? - podszedł bliżej niej - w ciągu najbliższych tygodni dostaniesz papiery rozwodowe. A jutro masz zniknąć z mojego domu.
- Nie ma mowy. Nigdzie stąd nie pójdę i nie wezmę żadnego rozwodu
  Mężczyzna nie miał zamiaru kłócić się ze swoją żoną, po prostu ominął ją i wszedł do sypialni, gdzie zaczął pakować rzeczy na podróż, która uratować miała jego rodzinę.

                              ~*~

  Bal Walentynkowy trwał w najlepsze, uczniowie Studia bawili się i tańczyli na dużej sali udekorowanej w najróżniejsze balony i serpentyn.
 Jedynie oni stali przed wejściem, opierając się o barierkę otaczającą szkołę.
 Świeże podmuchy wiatru delikatnie łaskotały ich rozgrzane twarze. Trwali w ciszy, która zupełnie im nie przeszkadzała, delektowali się swoją obecnością, jakgdyby widzieli się ostatni raz.
 Spojrzał na jej twarz, była piękna. Bursztynowe oczy, odbijały blask tarczy księżyca, malinowe, pełne usta pokryte warstwą czerwonej szminki, mały, zgrabny nosek zapudrowany jej ulubionym jasnym pudrem i różowe policzki, które pragnął obdarzać soczystymi pocałunkami.
 W pewnym momencie Ludmila zesztywniała z zimna, co nie uszło jego uwadzę. Szybkim ruchem zdjął z siebie bordową marynarkę i zarzucił ją na jej chudziutkie ramiona.
- Dziękuje - szczerze uśmiechnęła się w jego stronę.
- To mój obowiązek królewno - pochylił się nad jej uchem i złożył na nim czułego całusa - muszę o Ciebię dbać, bo sama czasami o tym zapominasz.
- Ostatnio o wszystkim zapominam, to przez to dziwne uczucie - obróciła twarz w jego kierunku i głęboko spojrzała w jego czokoladowe oczy, wpatrujące się w nią z troską.
- Źle się czujesz? Zawieźć Cię do domu? - zasypywał ją masą pytań, martwił się o jej zdrowie, nie chciał, żeby działo się jej coś złego.
- Nie Federico, to uczucie nie jest złe. Jest miłe i pojawia się tylko wtedy kiedy jesteś obok mnie - uśmiechnął się na jej słowa. Doskonale zdawał sobię sprawę z tego co czuje ona.
- Wiem o czym mówisz, kiedy tylko pojawiasz się obok, czuje to samo.
 - Miłość - szepnęła.
- Wisi w powietrzu.

                                 ~*~

  Obudził go dźwięk dochodzący z głośników w samolocie.
,, PASAŻERÓW UPOMINA SIĘ O ZAPIĘCIE PASÓW I WYŁĄCZENIE WSZYSTKICH URZĄDZEŃ ELEKTRONICZNYCH. LĄDUJEMY, POWTARZAM LĄDUJEMY "
Przetarł oczy i leniwie przeciągnął się na niewygodnym fotelu na, którym zmuszony był siedzieć przez kilka godzin lotu. Nie mógł się doczekać pierwszych kroków postawionych w Buenos Aires po tylu latach nieobecności. Cały czas zastanawiał się jak wygląda jego synek, czy Ludmila nadal jest taka jaką ją pamiętał? Czy ma kogoś? A jeżeli tak to czy Lorenco mówi do niego tato?
 W kieszeni marynarki wyjąłdwie kartki papieru. Dwa już przeczytał, dowiedział się z nich wiele istotnych rzeczy, teraz wystarczyło tylko przeczytać dwa następne. Nie wiedział czy ona chce go nadal widzieć, nie wiedział czy powinien włazić z butami po raz kolejny do jej życia. Jednak chciał walczyć, walczyć o ich miłość, która mimo wszystko nadal trwa, przecież o niej nie zapomniał. No i jest jeszcze Lorenco, mała istotka, którą pragnął kochać całym swoim sercem.
 Wyjął jeden z listów z otwartej już przez swoją żonę koperty i zaczął pogrążać się w treści.

30.05.2013 rok

            Szanowny Panie Pasquarelli

 Witaj, nie mam zamiaru tłumaczyć Ci ile dla mnie znaczysz, nie mam zamiaru pisać w tym liście o sobię. Chcę napisać Ci kilka słów o twoim synku dwuletnim synku, który kocha Cię całym swoim malutkim serduszkiem. Nauczył się już mówić słowa "tata" i "mama", jest małym spryciarzem. Drepcze po mieszkaniu w te i we wte. Najpierw zaczynał w chodaku, ale teraz daje radę sam. Ostatnio nawet sam wyszedł z łóżeczka, cieszył się jakby zdobywał szczyt góry. Mówię Ci uśmiałam się jak głupia. A wiesz co jest najlepsze? Jest twoim fanem, uwielbia bujać się w rytm twoich piosenek. Najbardziej przypodobało mu się "Luz, camara, aciion", potrafi nawet sobie pośpiewać. Nie zawsze mu to wychodzi, ale z czasem będzie lepiej. Mam nadzieje, że przyjedziesz na jego urodziny, przypominam Ci, że są dwudziestego grudnia. Lorenco marzy się poznanie taty, a ja chciałabym dać mu wszystko. Przyjedź przynajmniej w tym szczególnym dla niego dniu. Błagam. Do listu zamieszczam obrazek, który namalował Lori, może to tylko kilka, krzywych kresek, ale jednak twierdzi, że to tata.
                                           Ludmila Ferro.

 Zerknął do koperty jeszcze raz, nie ujrzał w niej żadnego obrazka, żadnych krzywych kresek, narysowanych rączką jego dziecka. Domyślił się, że Natasha musiała go wyrzucić.
 Czuł łzy zbierające mu się pod powiekami, jednak nie pozwalał wyjść im na światło dzienne. Chciał się cieszyć i być pozytywnie nastawionym do świata.
W końcu jedzie do swojej rodziny, o którą chce walczyć całym sobą.
- Proszę Pana, wysiadamy - spojrzał w kierunku uśmiechającej się do niego stewardesy.
- Tak, tak. Już wychodzę. Dziękuje - odwzajemnił uśmiech i pognał do wyjścia, mając nadzieje, że ona nadal mieszka tam, gdzie pamiętał.

                             ~*~

- To tutaj mieszkasz? - zapytał, zerkając w stronę dużego, zadbanego domu.
- Tak, to nasz dom rodzinny. Mam nadzieje, że zostanę w nim już na zawsze. Chciałabym w przyszłości zamieszkać tu z rodziną.
- W takim razie będę miał w przyszłości ekstra chatę - założył ręcę na piersi i podszedł bliżej niej.
- Widzę, że masz poważne plany co do mnie przyjacielu - mocno zaakcentowła ostatnie słowo, a jego serce przeszył cień bólu.
- Nawet nie wiesz jak bardzo poważne kochanie - wyjął rękę z kieszeni spodni i delikatnie założył lok opadający na jej twarz za ucho.
 Chciał wyznać jej co czuje, próbował zrobić to już tyle razy, ale przy każdej próbie nie wiedział co powiedzieć, bo żadne słowo, nie oddawało nawet w kilku procentach tego jak silnym uczuciem darzył tą drobną blondyneczkę.
- Federico, chciałabym wiedzieć o czym myślisz kiedy wpatrujesz się we mnie tymi swoimi czekoladowymi kamyczkami, ale nie mogę, więc mógłbyś zacząć myśleć na głos - przyłożyła rękę do jego policzka, dając mu tym odwagi.
- Zastanawiam się po prostu jak powiedzieć Ci co czuję - wyznał po chwili zastanowienia, zdał sobię sprawę z tego, że obecna sytuacja jest idealna.
- A więc powiedz, obiecuje przyjąć to na klatę.
 Nachylił się nad jej uchem i szepną najciszej jak tylko potrafił.
- Kocham Cię.
 Nie powiedział już nic więcej, ponieważ to ona przejęła kontrole i namiętnym pocałunkiem zmusiła go do milczenia, bo w ich relacji, słowa były mało potrzebne.

                                ~*~

  Stanął przed drzwiami jej domu, nie wiedział co robić. Nie mógł tak po prostu wejść do jej domu, co miałby jej powiedzieć? ,,Ludmila wróciłem" ? To nie byłoby na miejscu. Z jednej strony chciał zapukać przytlić ją i swojego synka, którego jeszcze nie widział na oczy. Było mu wstyd. Z resztą komu by nie było?
- Plosze pana, tseba zapukać.
 Szybko odwrócił się za siebie, aby ujrzeć osobę, która postanowiła się do niego odezwać.
 Jego oczom ukazał się mały blond włosy chłopczyk, z oczami o kolorze gorącej czekolady.
- Nie, raczej nie będę pukała. A ty chyba nie powinieneś rozmawiać z obcymi prawda?
 Blondynek spojrzał na niego po czym przewrócił oczami i złapał się rączkami za główkę.
- Ale myślałem, ze psysedł pan do wujka Diego, bo ma dzisiaj ulodziny i mamusia lobi mu psyjęcie w oglódku - malec zmierzył mężczyznę spojrzeniem, po czym usiadł na ziemi i palcem zaczął wiercić dziurę w piasku.
- Przepraszam, że zapytam, ale jak ma na imię twoja mamusia?
- Moja mamusia? A po co pan pyta? Ona ma jusz mojego tatusia i nie chce innego. A tatuś niedługo przyjedzie do nas i będziemy scęsliwi, bo tatuś mnie kocha i mamusie tesz kocha - naburmuszony złożył ręcę na piersi i zmarszczył brwi.
 Na ten widok Federico zaśmiał się pod nosem, malec był przekomiczny.
- Czyli mi nie powiesz? - zapytał.
- A ma pan jakieś cukielki?
- Mam miętówki.
- Chcę - chłopiec wystawił rękę przed siebie i czekał na nagrodę.
- Ale, najpierw powiedz mi jak ma na imię twoja mama.
- Za cukielka panu powiem.
- Ludmila? - zapytał klękając przed nim - Czy twoja mamusia nazywa się Ludmila Ferro.
- Cukielek, albo zacne ksycec - tupną nogą, aby wyrazić swoje niezadowolenie.
- Posłuchaj nie mam cukierków, ale mogę dać dziesięć euro.
  Chłopiec zerknął na Pasquarelliego i przecząco pokręcił głową.
- Mamo! Mamo! Jakiś pan mnie dotyka! - zaczął krzyczeć najgłośniej jak tylko potrafił, a Federico zdał sobię sprawę z tego, że za chwilę będzie miał duże kłopoty.
- Co tu się dzieje? Kim pan jest? - do jego uszu dotarł ten przyjemny, kobiecy głos sprzed lat, melodia kojąca nerwy, które przyswoił malec. Nie zostało mu już nic innego jak wstać, odwrócić się twarzą do niej i, albo zostać spoliczkowanym, albo przywitanym w milszy sposób.
- Lorenco, chodź do mnie - mały wstał z ziemi, wystawił język do Federico i podszedł do blondynki, mocno przytulając się do jej nogi - Ile razy mam Ci mówić, żebyś nie rozmawiał z obcymi?
- Ale ja nie lozmawiałem, tylko negocjowałem cukielki.
- Wiesz co, idź już do wujka Diego i powiedz, żeby dał Ci kawałek tortu.
 Uszczęśliwiony chłopiec zaczął biec w stronę ogródka, skąd dobiegały najróżniejsze odgłosy muzyki i zniknął za
rogiem domu.
- Pięć lat, pięć lat czekamy na Ciebie z Lori, a kiedy postanowiłeś przyjechać, to ty go baranie straszysz?
 Była zaskoczona jego widokiem, nie spodziewała się, że zobaczy go jeszcze w swoim życiu.
- To był nasz syn? - zapytał wstając z kolan.
 Odwrócił się i spojrzał na nią, była taka jaką ją pamiętał. Jasne loki do ramion, bursztynowe oczka i ten cudowny uśmiech, który mimo wszystko gościł na jej twarzy, dodając mu odwagi.
- Tak, piękny prawda?
- Po mamusi - zrobiło mu się cieplej na myśl, że chłopiec z, którym rozmawiał kilka minut temu to jego syn.
 Poczuł jak pod powiekami zaczęły zbierać mu się łzy, przypomniały mu się słowa chłopca ,, Mamusia ma tatusia i nie chce innego " Była już szczęśliwa, miała mężczyznę, którego jego synek nazywał tatą. Po raz pierwszy zrozumiał ile tak naprawdę stracił. A najgorsze było to, że nie miał pojęcia jak to wszystko odzyskać. - Nie przesadzaj, wszyscy mówią, że jest podobny do Ciebię. Z resztą ja też tak myślę, dwie krople wody. I z wyglądu i z charakterku - zaśmiała się wyliczając sobię w głowię masę podobieństw , która ich łączyła.
- Ehh, czy ja wiem. Ja nigdy nie byłem tak przebiegły jak on.
- Ale nerwica zawsze brała Cię szybko, a Lori to czasami tykająca bomba nerwów.
- Do kogo mały mówi tato, co? Bo powiedział mi, że masz kogoś i on bardzo was kocha - zapytał po chwili ciszy. Chciał wiedzieć kim jest facet, który daje szczęście jego rodzinie.
- Stoi przede mną, nasz syn nie ma innego taty - oparła się o framugę drzwi i spojrzała mu głęboko w oczy - może wejdziesz do środka?
- A mogę?
- Nie zabronie Ci poznać syna, szkoda tylko, że robisz to tak późno.
- Nie wiedziałem o istnieniu Lorenco, dowiedziałem się o nim dziś rano. Natasha chowała przede mną listy od Ciebie, ja naprawdę nic nie wiedziałem.
  Jego opowieść wydawała jej się niewiarygodna. Mimo wszystko chciała mu wierzyć.
 - Wchodź - przesunęła się, wpuszczając Pasquarelliego do domu. Chciała go wysłuchać i dać mu szansę na wyjaśnienia, nie mogła dać mu odejść po raz trzeci, nie teraz kiedy mają razem synka, który był najważniejszą istotką w jej życiu.
 Obydwoje usiedli na czarnej kanapie w środku salonu, wszystko było takie jak dawniej. Ucieszył go ten fakt, przynajmniej nie chciała nic w swoim życiu zmieniać. Teraz wystarczyło tylko wyjaśnić całą sytuacje i zacząć wszystko od nowa.
- A więc opowiadaj jak to było? Bo z tego co ja pamiętam z listu, który podobno ty napisałeś to uważasz, że Lori nie jest twój i, że próbuje wziąść Cię na dziecko, żeby wydębić twoje pieniądzę - spuściła głowę w dół, mimo upływu czasu sytuacja bardzo ją bolała.
- Ludmiś, spójrz na mnie - złapał ją za podbródek i delikatnie uniósł w górę - znasz mnie, nigdy nie powiedziałbym czegoś tak paskudnego.Przysięgam Ci, nigdy, przenigdy nie zostawiłbym Cię z własnej woli. Natasha zabierała wszystkie listy i chowała je przede mną w swoim gabinecie, znalazłem je rano, byłem w szoku, ale pierwsze co zrobiłem to przyjazd tutaj. Rozwiodę z nią jeszcze w tym miesiącu. Musisz mi uwierzyć.
- Federico, ale co mi po twoim rozwodzie? Czemu chcesz rozstać się ze swoją żoną? - miała nadzieje, nadzieje na nowe życie przy jego boku.
- Bo widzę cień szansy na życie z wami. Lu chce być ojcem dla tego małego złośliwca, chce iść razem z wami przez życie i wspierać was - z ich oczu wypłynęły pierwsze łzy - obiecuje wynagrodzić wam lata nieobecności. Rezygnuje z trasy i jestem w Buenos Aires z wami, już na zawsze.
 Delikatnie złapał ją za dłoń i zamknął w swoim uścisku, pragnął jej wybaczenia jak niczego innego.
- Powiedziałam Loriemu, że pracujesz za granicą. Pisałam listy, wkładałam do koperty i rano wrzucałam do skrzynki, aby miał uciechę od razu po wstaniu. Codziennie biega do skrzynki i sprawdza czy coś w niej jest.
- Od dziś nie będzie musiał tego robić, bo będę przy nim cały czas, pozwolisz mi na to? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Na początku będzie trudno, ale chciałabym, aby Lorenco miał tatę, którego bardzo mocno kocha - sytuacja była dla niej trudna, ale mimo wszystko chciała zrobić to dla syna.
- Ja też bardzo mocno go kocham. Kocham jego i kocham Ciebię, nie przestałem Cię kochać i nie przestanę. Ślub z Natashą był pomyłką. To ty jesteś miłością mojego życia Lud - nie wiedział czy robi dobrze, wyznając jej uczucia w tak szybkim tempie, ale musiał to zrobić. Musiał powiedzieć jej co czuje.
- Federico, chce dać Ci szanse, ale będzie trudno. Jednak wiem, że damy radę i stworzymy rodzinę - posłała mu szeroki uśmiech. Wiedziała, że robi dobrze, a nowa przyszłość u jego boku będzie wspaniała. Wcześniej jakoś sobie radziła, jednak czasami trudno było jej związać koniec z końcem, miała przy sobię Diego, który pomagał jej jak tylko mógł. Jednak nawet on nie był w stanie zastąpić pustkę w sercu, którą zostawił po sobię Federico. - Wybaczysz mi Lu?
- Wybaczam
 Bez najmniejszego wachania wbił się w jej usta, nie mógł już dłużej czekać. Pragnął być z nią szczęśliwy.
- Fuuuuuuuj - obydwoje odskoczyli od siebię jak oparzeni, patrząc na małego brzdąca z wysmarowaną śmietaną buzią - mamo, nie wolno tak się miziać z tym panem.
- Synku podejdź do mnie - blondynka przykucnęła i rozłożyła ramiona w których po chwili znalazł się chłopiec - to nie jest pan.
- Lud jesteś pewna? Chcesz powiedzieć mu tak szybko?
 Pokiwała twierdząco głową, a on od razu stał się pewniejszy, zastanawiał się jak Lorenco zareaguje na wiadomość o powrocie taty.
- To twój tatuś, przyjechał do nas i zostanie już razem z nami.
 Blondynek zerknął w stronę wpatrującego się w niego Federico i szeroko się uśmiechnął.
- Naplawdę? - zapytał pochodząc bliżej - przyjechałeś do mnie?
-Tak i już nigdy was nie zostawie kochanie.
 Szatyn zmniejszył odległość między sobą, a swoim synem i mocno pochwycił go w swoje ramiona. Prawą dłoń delikatnie wsunął w jego mięciutkie włoski, gładząc je powoli.
- I będzies glał ze mną w piłkę?
- W piłkę, w Xboxa, będziemy rysować, bawić się i robić inne rzeczy razem. Już zawsze. Obiecuje.
 - Trzymamy Cię za słowo - odezwała się wzruszona Ludmila podchodząc do dwóch mężczyzn jej życia i mocno się do nich przytulając.
- Kocham was - odezwał się chłopiec.
- My Ciebie też - odpowiedzieli mu razem.
  W końcu cała trójka mogła stać się prawdziwą, kochającą się rodziną, której już nic nie było w stanie zniszczyć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ale to zjebałam...
Nie mam pojęcia dlaczego wyszło mi to takie chujowe, ale jest tragedia.
Początek mi się podoba, ale od wydarzenia przyjazdu Federa, zepsułam wszystko.
Bardzo Cię przepraszam serdelku :(
Pozdrawiam Ola












niedziela, 2 sierpnia 2015

Chapter 38

~Leon~

- Wybaczę wam, że mnie nie słuchaliście - uśmiecham się ciepło do Lu i Federico. - Teraz po powrocie Fede musicie nadrobić stracony czas - sugestywnie brwiami. Lu spogląda na Pasquarelliego i delikatnie się rumieni. Po tym co odwalali za czasów szkoły to chyba nie powinni się zupełnie krępować.
- Może ja już pójdę. Nie chcę wam siedzieć na głowie.
Federico spogląda na Lu, a ona kiwa głową jakby się zgadzała. Te tajne szyfry i znaki są dla mnie zbyt trudne - zupełnie nie wiem o co im chodzi.
- Leon, nie wychodź. Nie przeszkadzasz nam. Mam propozycję. Może zostaniesz u nas na noc? Ochłoniesz, przemyślisz wszystko, powspominamy i napijemy się piwa. Piwa, nie jakiś tanich ziółek, melisy czy mięty! - na wzmiankę o napoju, który ma w sobie jakikolwiek procent zaczynam cieszyć się jak dziecko. Jak ja dawno nie miałem w ustach alkoholu i jak dawno nie piłem z przyjaciółmi.
- Muszę ci Fede powiedzieć, że mnie kurczę przekonałeś - na te słowa we trójkę wybuchamy śmiechem. Już po chwili czuję się jak u siebie w domu, jak za czasów młodzieńczych kiedy jeszcze mieszkałem z rodzicami, a nie z Violką. Dostaję od Fede najprawdziwsze piwo, a Luśka zamawia pizzę - taką z pizzerii, a nie robioną przeze mnie! Kiedy ja ostatnio jadłem coś takiego? Nie pamiętam.
- Leon, pamiętasz pierwszy dzień w liceum? - pyta Fede z tajemniczym uśmieszkiem.
- Oczywiście, że pamiętam. Takich dni się nie zapomina. Przywalenie Ludmi piłką od rugby to było wydarzenie. A pamiętasz jak wtedy wiałeś? - mam taki zaciesz.
- No nie ładnie, nie ładnie - Ferro kręci głową z dezaprobatą siadając Pasquarelliemu na kolanach.
- Ale przecież wtedy nie byliśmy razem, nie wiedziałem, że zostaniesz moją dziewczyną. Poza tym celowałem w tego chuja Hernandeza... - Fede tłumaczy się jak głupi, a ja czuję się jak na jakiejś komedii. W końcu Lu się wkurza jego paplaniną i całuje go. Zasłaniam oczy ręką. W ich przypadku nawet pocałunki powinny być cenzurowane, szczególnie gdy siedzi się tak blisko. Chrząkam i mówię:
- Przepraszam, wciąż tu jestem.
- Leon, otwórz oczy. Przepraszamy cię. Trochę mnie poniosło - Ludmila szybko oddycha i uśmiecha się szeroko.
- Dobra, przebaczam. Tylko bez powtórek - udaję obrażonego.
- No Leosiek, nie gniewaj się. Rozumiem, że prawdopodobnie w ostatnim czasie nie miałeś okazji się porządnie pieprzyć i przez to tak reagujesz, ale pocieszę cię. Mój przyjaciel nie miał takiej okazji od dwunastu lat - trochę bawi mnie jego stwierdzenie. Nagle dzwoni dzwonek do drzwi.
- Miałeś szczęście Fede - mówi Lu. - Przypomnij sobie kto tu ostatnio nie chciał - wypomina Pasquarelliemu, wychodząc do korytarza. Pewnie dostawca pizzy.
- Taki włoski Adonis nie miał żadnej laski w łóżku od czasu "przyjaciół od seksu"? - pytam zdziwiony.
- Tylko Ludmila się liczyła i dalej widzę tylko ją. Nie potrafiłbym z inną - mówiąc to poważnieje. Ciszę pomiędzy nami przerywa sama zainteresowana. Ferro niczego nieświadoma wbiega do salonu z zadowoloną miną.
- Wiecie co? Dali nam dwa dodatkowe sosy... - gdy widzi na nasze miny sama poważnieje. W ciszy otwiera pudełko od pizzy i nakłada na talerzyki. Nawet nie zauważyłem kiedy je przyniosła. Przeżuwamy swoje kawałki kiedy Lu odzywa się niepewnie:
- Leon, ja nie chcę być niegrzeczna czy też wtrącać się w nie swoje sprawy, ale... może powinieneś rozwieść się z Violettą - nie wiem co powiedzieć. Spoglądam na Federico.
- Zgadzam się z Ludmilą - przyznaje. Spuszczam głowę i głęboko oddycham, to dość trudna sprawa. Mimo, że potwornie męczę się z Violą to trudno podjąć mi tę decyzję. Po chwili już wiem co mam zrobić.
- Chcę przerwy. Na jakiś czas wyprowadzę się od Violetty i potem postanowimy co robimy.
- Myślę, że to dobra decyzja. Powinieneś to załatwić odrazu - proponuje Fede.
- Tak, wiem. No to jadę z nią wszystko obgadać.
- Leon, masz u nas nocleg do końca sprawy, okay? - kiwam głową na zgodę. - I masz kluczyki. Jedź moim samochodem, będzie szybciej i wygodniej.
- Dziękuję wam za wszystko - wychodzę z mieszkania Lu i jadę do siebie. Po dwudziestu minutach wchodzę do domu i rozglądam się. Violetta siedzi w kuchni na kurczakiem. Nie chcę robić zbędnych otoczek do tej sprawy, więc walę prosto z mostu.
- Violetta, musimy porozmawiać - spogląda na mnie niemrawo, jakby wypiła lampkę wina na pusty żołądek. - Chcę przerwy od naszego małżeństwa. Nie mówię o rozwodzie, ale wyprowadziłbym się na jakiś czas, odpoczęlibyśmy od siebie, a potem moglibyśmy zadecydować czy chcemy rozwodu.
Co dziwne Viola nie wkurza się, nie robi awantury tylko kiwa głową.
- Uważam, że to dobry pomysł. Gdzie byś mieszkał?
- U Ludmili i Federico - kiwa głową i zagryza wargę. Kiedyś tak cholernie to lubiłem.
- Spakuję się - idę wszystko zabrać, nie zajmuje mi to dużo czasu. Stoję już przy drzwiach i mówię:
- Skontaktujemy się za jakiś czas. Jak już wszystko przemyślimy - wychodzę nie trzaskając drzwiami. Dziwi mnie jedno - dlaczego Violetta nie wypytała mnie o sprawę z Fede, Lu i Diego?


~Diego~

- Diego - tego anielskiego głosiku mogę słuchać całe życie, ale tak nieludzka pora dnia jak świt zmusza mnie do schowania głowy pod poduszkę.
- Fran, ja nie wstaję. Jest za wcześnie na robienie czegokolwiek. Nie zgadzam się na takie katorgi.
- Nie narzekaj, jak wstaniesz wcześniej to wcześniej zaczniesz rehabilitację i wcześniej odzyskasz sprawność. Czy to nie jest kuszące? - pyta Resto, całując mnie od obojczyka w stronę linii szczęki i ust. Gdy jest już przy moich wargach szepczę:
- Nie wiem co jest bardziej kuszące: wizja chodzenia czy spędzenia tak przyjemnie rozpoczętego dnia na pieszczotach z moją cudowną dziewczyną - nie czekając na jej reakcję łączę nasze wargi. Mimo wszystko po chwili Fran wstaje i ściąga ze mnie kołdrę. Jak ja tego nienawidzę. Odwróciła moją uwagę i zdezorientowała. To zdecydowanie nie fair.
- Jeżeli nie masz ochoty wstawać to nie, ale ja idę pod prysznic a potem planuję zjeść cudowne śniadanie. Przytłacza mnie jednak fakt, że będzie ono strasznie samotne. Mam nadzieję, że ktoś temu zaradzi - uśmiecha się niewinnie i wychodzi z sypialni w stronę łazienki. Słyszę jeszcze stłumione słowa "Masz dziesięć minut". Cudownie, nie ma co. Podnoszę się do pozycji siedzącej i mimowolnie uśmiecha się. Mam straszne szczęście, że Francesca zgodziła się być moją dziewczyną. Jest tak zawzięta w związku z pomocą mi w rehabilitacji, aż mi samemu nie wydaje się taka straszna jak samotne ćwiczenia. Z zamyślenia wyrywa mnie widok mojego słoneczka. Rozpromieniam się jeszcze bardziej gdy dostrzegam na jej białej bluzce słodkie, kolorowe groszki. Dopiero teraz rozumiem jak potwornie mi jej brakowało przez te wszystkie lata.
- Co się tak szczerzysz? - Fran jest wyraźnie rozbawiona.
- Ty kochanie - pokazuje mi język. - Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też, misiu - robi słodką minkę. No i jak tu takiej nie kochać?Po szamotaniu się w związku z moim ubraniem jemy pyszne śniadanko. Czego chcieć więcej? W przyjemnej atmosferze z moim kotkiem zaczynam ćwiczenia, żebym nie myślał o trudzie każdego z zadań rozmawiamy z Fran. Tak dla odwrócenia uwagi.
- Skarbie, nie chcę cię obarczać moimi problemami, ale mogę ci powiedzieć coś co mnie dręczy?
- Oczywiście. Nie obarczysz mnie problemami. Sama o tym zdecydowałam zostając twoją dziewczyną - Francesca uśmiecha się promiennie. Zawsze mogę na niej polegać.
- Martwię się sytuacją z Ludmilą. Męczy mnie moja głupota, jak mogłem być takim idiotą i bujać się w Ferro i zarywać do niej gdy była zajęta. Do tego teraz sabotowałem jej związek, a nie chcę urywać z nią kontaktu.
- Rozumiem cię, Diego. Nie przejmuj się tym, bo Lu na pewni ci wybaczy. Zobaczysz, będzie dobrze i nie są to puste słowa.
- Kochanie, już jest dobrze bo mamy siebie - całuję ją delikatnie.
- I dlatego, że robisz postępy w rehabilitacji chociaż więcej paplasz niż robisz. Ja baba - unoszę brew w geście zapytania. - No, na serio!



~Ludmila~

 Razem z Federico czekamy na przybycie Leon, szkoda mi go. Violetta przez te wszystkie lata dała mu nieźle popalić. Ja rozumiem naprawdę wszystko, ale zakazanie facetowi pić piwa jest jak, zakazanie kobiecie chodzenia w szpilkach.
- O czym myśli moja królewna? - Federico daje mi pstryczka w nos i słodko się uśmiecha.
- O Leonie - odpowiadam wzdychając, los jego związku z Violettą naprawdę trochę mnie martwi.
- Zaczynam robić się zazdrosny, najpierw małżeństwo z Diego, a teraz myśli na temat Verdasa, ktoś tu za chwile dostanie po tyłeczku - wizja jego szorstkich dłoni spoczywających na mojej pupie jest naprawdę podniecająca. Najpierw ten baran robi mi nadzieje, a potem wyjeżdża z jakimś: Musi być idealnie. Och, Pasquarelli policzymy się za to.
- Kotku, nie musisz być zazdrosny i jeszcze raz przepraszam za tą sprawę z Diego - jest mi naprawdę głupio, że nagadałam Violettcie takich bzdur, niepowinnam tego robić.
 Pasquarelli chwyta mnie za podbródek i unosi głowę tak, że patrze mu głęboko w oczy.
- Nie jestem zły - delikatnie całuje mój prawy policzek - nie rozmawiajmy o tym, bo nie warto.
- No dobrze, może obejrzymy jakiś film? - propnuje, na co mój ukochany przewraca oczami - no to może coś ugotujemy?
- A może poleżymy i się poprzytulamy?
- Będzie seks? - pytam z nadzieją zabawnie poruszając brwiami.
- Moja odpowiedz Ci się nie spodoba księżniczko.
- Odegram się na tobie, kiedy znajdziesz ten swój idealny moment, baranie - odwracam się do niego plecami i udaje obrażoną, niech się troszeczkę o mnie postara.
- Oj kruszynko, nie obrażaj się tylko wyjdź za mnie - smyra mnie zarostem po odsłoniętym ramieniu.
- Będę się obra... - chwila, chwila - co ty powiedziałeś?
 Gwałtownie odwracam się w jego stronę i patrzę wyczekująco na jego twarz, która przybrała poważny wyraz.
- Żebyś się nie obrażała?
- Nie, chodzi mi o to co powiedziałeś później - no chyba mi się kurwa nie przesłyszało prawda? Błagam niech on to powtórzy.
- Nie wiem o co Ci chodzi - nie no, Pasquarelli nie rób mi tego.
- Zapytałeś czy za Ciebie wyjdę.
- No dobra, to ja wyjdę pierwszy, ty za mną i widzimy się w salonie tak? - wstaje z mojego łóżka i beszczelnie wychodzi z pokoju, no co za dupek.
- Federico stój, nie skończyłam z tobą - zdenerwowana udaje się za nim i wchodzę do salonu, nie będzie mnie tak lekcewa... nieruchomieje.
 Na środku mojego salonu stoi udekorowany w czerwony obrus stół, z dwoma kieliszki i kwadratowymi talerzami, na środku dwie zapalone świece dodają romantycznego klimatu, a szczerzący się obok Leon z pieczoną kaczką w rękach wzrusza mnie do łez,brakuje mi tylko jednego, a mianowicie pana idealnego, no chyba, że to Leon zorganizował to wszystko w podzięce za nocleg.
 Nagle na talii czuje dotyk męskich dłoni, a do moich nozdrzy dociera ten cudowny zapach perfum One Milion i już wiem kto jest odpowiedzialny za to wszystko.
- Ludmilo Ferro - przystawia usta do mojego ucha i delikatnie drażni je oddechem- jesteś panią mojego serca.
 Przygryza delikatnie płatek i zjeżdża ustami niżej, zostawiając mokrą ścieżkę.
- Kocham Cię i nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie - gryzie skórę na moim ramieniu, mogę przysiąc, że zawadiacko się uśmiecha, kiedy z mojego gardła wydobywa się pierwszy jęk - czekałem tyle lat, aby powiedzieć Ci kilka tych najważniejszych słów, a teraz jest na to idealna okazja. Ludmilo Ferro, kobieto mojego życia wyjdź za mnie.
 Mogę przysiąc, że w tym momencie zatrzymał się cały świat, a ponowna reaktywacja go zależała od mojej odpowiedzi.


~~~~~~~~~~~~~

Tak wiem jestem paskudna, zakończyłam w takim momencie xD
Mam nadzieje, że mnie nie zabijecie xD
Jeszcze raz zapraszam was na mój drugi blog : http://my-life-federico.blogspot.com/?m=1

Kochają was i pozdrawiają urocze
Ola i Maravillosa <3