Menu:

czwartek, 25 czerwca 2015

Chapter Specjalny

ROZDZIAŁ DOTYCZĄCY OBECNEGO OPOWIADANIA. JEST ON PRZENIESIENIEM W CZASIE DO CZASÓW SZKOLNY. CHCĘ, ABYŚCIE DOWIEDZIELI SIĘ JAK ZAPOZNALI SIĘ ZE SOBĄ GŁÓWNI BOHATEROWIE.


   ~Ludmila~

Po raz pierwszy w swoim życiu przekraczam próg szkoły Queen Ethelburga’s College. To bez wątpienia piękna chwila. Naprawdę cieszy mnie fakt, że mogę zacząć w swoim życiu nowy etap, pełen cudownych chwil i nowych znajomych. Może nawet poznam kogoś wyjątkowego, kogoś...
- Ała - oszołomiona padam na ziemię.
Uczniowie na korytarzu wybuchają głośnym, niepohamowanym śmiechem.
Sama w sumie nie za bardzo rozumiem co się stało, wiem tylko, że moja twarz cholernie boli.
- Przepraszam, nic Ci się nie stało? - otwieram oczy i patrzę na osobę, która nachyla się nad moją sylwetką.
 Brązowooka szatynka, o pięknej opalonej cerze, ubrana w różową sukienkę z brązowym paskiem oplatającym jej chudą talię patrzy na mnie z współczuciem wymalowanym na twarzy.
- Nie, nic mi nie jest. Co się stało? - pytam zdezorientowana.
 Dziewczyna zastanawia się przez chwilę nad odpowiedzią po czym prosto z mostu mówi:
- Dostałaś w twarz, piłką od Rugby, od takiego jednego chłopaka z grzywką, który postanowił sobie uciec.
 Super, już na wejściu zostaje ofiarą jakiegoś bandyty. No po prostu świetnie się zapowiada.
- Dobrze, że nic Ci się nie stało. Jestem Violetta Castillo, ale znajomi mówią mi Vilu, albo Vils - podaje mi rękę, którą chwytam. Jeden zwinny ruch i stoje już na własnych nogach.
- Oferm... to znaczy Ludmila Ferro - obiecałam sobię, że w tej szkole nie dam poniżać się innym, ale z takim wejściem nie mam co liczyć na poważne traktowanie.
- Miło Cię poznać Lu, może pójdziemy do auli? Tam ma się zacząć rozpoczęcie szkoły, a wnioskując po tym, że tu jesteś, tak samo jak ja musisz być na pierwszym roku. No chyba, że nie zdałaś?
- Ja też zaczynam. Będę chodzić do klasy humanistyczno-sportowej, nie wydaje mi się, to dobrym połączeniem, ale pożyjemy zobaczymy
 Violetta zaczyna podskakiwać i piszczeć mi do ucha. Cieszy się, ale jeszcze nie za bardzo wiem z czego.
- Będziemy razem chodzić do klasy, ale fajnie. Zostaniemy najlepszymi przyjaciółami i będziemy dzielić się jedzeniem i będziemy razem mieszkać w domku i będziemy się malowac i czesać...
- Hola, hola, przystopuj trochę lala - zatrzymuje koleżankę, na co ona posyła mi pytające spojrzenie - nie tak szybko. Dopiero Cię poznałam.
- Ale za kilka dni poznamy się lepiej, poznamy jakieś ciaste... o patrz - szatynka wskazuje palcem na męską sylwetkę i krzyczy - to on uderzuł Cię piłką.
Krew w moim ciele zaczyna buzować. Wysoki chłopak, na oko metr siedemdziesiątpięć, z grzywką ustawioną wysoko do góry, o oczach w kolorze mlecznej czekolady, pełnych ustach i idealnej posturze okazuje się być totalnym pacanem, który nie potrafi nawet przeprosić za swoje czyny. Cholerny idiota, MÓJ WRÓG numer jeden zapisany dużymi literami na samym początku mojej czarnej listy. Nienawiść od pierwszego spojrzenia? Tak, to właśnie to!

~Diego~

Po raz pierwszy w swoim życiu przekraczam próg szkoły Queen Ethelburga’s College. Pierwsze wrażenie? No, kurwa śmierdzi książkami, wiedzą i zapewne jutrzejszym lunchem. Aż mi zaburczało w brzuchu na myśl o obiadku, który niestety sam będę musiał sobię zrobić. Mam szesnaście lat, muszę w końcu wziąść się w garść, wydorośleć i... znaleźć sobię jakąś dupeczkę od gotowania i tych innych domowych obowiązków. Jestem Diego Hernandez, przystojniak jakich mało nie będę sam sprzątał. Moja mamusia może i uważa mnie za nieodpowiedzialnego gówniarza, ale ja sądzę, że jestem już wystarczająco dorosły, aby... no nie ważne. W każdym razie nie stresuje się pierwszym dniem w nowej szkole. Jakoś nie za bardzo mnie to rusza. Buda, to buda i tyle. Nie ma się co stresować.
Idąc korytarzem wypatruje w tłumię uczniów dość ładną opaloną szatynkę w różowej sukience. Czyżbyś była moją kolejną zdobyczą maleńka? Nie wygląda na kogoś kto robi dobre obiadki. Nie, to nie ona. Napewno nie. Jadę wzrokiem dalej, tym razem zatrzymuje się na blondynce w białej koszuli, włożoną w szare spodnie. Niby zwyczajna, a jednak obiadki gotować napewno będzie umieć.
W końcu widać, że to szarawa istotka, która właśnie upada na ziemię po uderzeniu w jej twarz piłką do Rugby. Rugby? Cholera uwielbiam ten sport.
Zawsze kiedy jestem we Włoszech to razem z Federem i Leonem rozgrywamy kilka rundek. No właśnie, a co do moich zasranych przyjaciół to gdzie oni tak właściwie są? Mieli na mnie czekać przed wejściem. Cholera będę musiał znaleźć ich na własną rękę. Wiem tylko tyle, że należe do klasy humanistyczno-sportowej, wolałbym iść do klasy technicznej, ale no coż nie chcę, aby ktoś wiedział o mojej pasji do majsterkowania. Lubię składać meble, dlatego tak bardzo odpowiadają mi zakupy w Ikei. Pamiętam jak kiedyś Verdas kupił szafkę, ale bałwan nie potrafił jej poskładać, więc to ja przejąłem stery. Dziesięć minut później kawałki drewna stały się meblem.
Swój talent do takiej roboty odkryłem podczas wspólnej zabawy z tatą, kiedy przyniósł mi zabawkowe, drewniane krzesło, kupkę gwoździ i mały młotek. Do dziś pamiętam ból jaki towarzyszył mi podczas pierwszej zabawy nim. Szczenięce lata, kiedy jeszcze rodzice kazali mi bawić się lalkami z tą włoską imitacją samej Barbie - Francescą.
Boże jak ja jej nie trawie. Nasze relacje nigdy nie były dobre, poza tym jednym dniem kiedy przez przypadek się pocałowaliśmy. Tak, to był przypadek. Innej opcji nie widzę. Dobra wolę o tym nie myśleć i nie psuć sobie humoru w ten piękny, pierwszo wrześniowy dzień. No kurwa, w ten dzień nie da się mieć dobrego humoru, przecież ja właśnie idę do szkoły. Czy może być coś gorszego?
Moją jedyną odskocznią tutaj może być dołączenie do jakieś drużyny sportowej.
 Przybity udaje się w pierwszym lepszym kierunku, nie mam pojęcia jak dotrzeć do auli, w której odbyć ma się oficjalne rozpoczęcie roku. Powinienem zapytać kogoś o drogę, to byłby naprawdę dobry pomysł, ale jestem facetem i na sto procent sam się odnajdę. Mam GPS w głowię, tak mi się przynajmniej wydaję.
 Przechodząc obok stołówki zdaje sobie sprawę z tego, że po ludzku zabłądziłem. Cholercia! Mój system nawigacyjny tym razem mnie zawiódł, w sumie on zawsze mnie zawodził. To Federico potrafi orientować się w terenie, nie ja i dlatego umówiliśmy się przed wejściem, niestety ten idiota razem z Verdasem postanowił gdzieś sobie pójść i zostawić mnie na pastwę losu. Fuck ! Powinienem zapytać kogoś o drogę, ale raczej na stołówce nikogo nie znajdę, muszę wrócić do głównego holu, tam napewno ktoś będzie się jeszcze kręcił.
 W drodze powrotnej, po zwiedzeniu już prawie całej szkoły, oprócz tak bardzo potrzebnej mi auli wzrokiem odnajduję pewną osóbkę, a mianowicie dziewczynę, nie wysoką brunetkę, w czerwonej sukience w białe groszki, sięgającej jej do kolan. No, Hernandez jesteś uratowany !
 Podchodzę do niej i delikatnie kładę rękę na ramieniu.
- Hej piękna, szukam auli. Wiesz może jak tam trafić? - pytam uwodzicielskim głosem od którego większość damskich nóg po prostu mięknie.
Dziewczyna odwraca się do mnie twarzą, a ja? A ja stoje tam i dosłownie czerwienieje ze złości.
- Po lewo od wejścia idioto - odpowiada mi tym swoim parszywym głosikiem.
 Czuje na karku powiew zimnego powietrze. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę tą włoską sukę. To będą trzy najgorsze lata w moim życiu.

~Violetta~

Po raz pierwszy w swoim życiu przekraczam próg szkoły Queen Ethelburga’s College. Czuje taką euforię. Znajdę tu przyjaciółki i będę się z nimi świetnie bawić, zawsze byłam doceniana w towarzystwie ze względu na moje nienaganne poczucie humoru i tryskającą energię, więc tutaj napewno też znajdę kogoś kto mnie polubi. Jeżeli chodzi o chłopaków to nie jestem jedną z tych łatwych dziewczynek, które idą do łóżka po pierwszym piwie. Co to, to nie! Moim zdaniem facet powinien się trochę wysilić, ponieważ im bardziej wysilamy się, aby dojść do upragnionego celu, tym zwycięstwo smakuje lepiej. Taki przykład moi rodzice, nie byli ze dobą ze względu na uczucie, kurde między nimi nie było żadnego uczucia. Jedynym powodem ich związku, byłam ja. Czyli wpadka przy pierwszym razie, dokładnie takich słów użył ojciec podczas sprawy rozwodowej.
Gdyby nie fakt, że moja mama upiła się, wylądowała z ojcem w łóżku i nie urodziła mnie, to tata zniknąłby z jej życia tuż po wspólnej nocy. Pieprzony cham, nienawidzę swojego ojca. Jest dla mnie jedną wielką, oschłą do bólu nie wiadomą. Rozmawiam z nim może raz na pół roku, czyli w moje urodziny i w Święto Dziękczynienia. Cudownie prawda? Każdy, przecież marzy o takich relacjach z ojcem. Cóż, wole zostawić moją sytuacje rodzinną w spokoju.
Moje rozmyślanie przerywa upadająca przed moje nogi szczupła blondynka, obok której leży specyficzna w swoim kształcie piłka. Tak... spłaszczona? To dziwne. Moją uwagę zwraca również pewien uciekający chłopak. To pewnie sprawca całej tej katastrofy. W każdym razie powinnam sprawdzić co z tą dziewczyną. W końcu mogło się jej coś stać, a to nie byłaby za dobra informacja.
Po kilku minutowej wymianie zdań z blondynką zdobywam potrzebne mi informacje do zaprzyjaźnienia się z nią. Zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie i wydaje mi się, że mogłaby narodzić się między nami więź zaufania.
Potrzebuje kogoś takiego jak ona widać, że jest odpowiedzialna i wyrozumiała.
Idealna osóbka.
Kiedy jesteśmy w drodzę do auli, wzrokiem napotykam tego samego chłopaka, który ucieczkał przed poniesieniem konsekwencji za swoje czyny.
- O patrz - przerywam i wskazuje palcem na chłopaka - to on uderzył Cię piłką.
Wzrok blondynki zatrzymuje się na szatynie, patrzy na niego z nieukrywaną nienawiścią w oczach.
- Może do niego podejdziemy i zapytamy czemu tak się zachował? - pytam, ale na marnę. Ludmila już dawno żwawo gestykulując rękoma, rzuca w chłopaka masę oskarżeń. Trochę mu współczuje!
Ale z drugiej strony zasłużył sobie na to. Uderzył ją i spieprzył.
- Chora trochę, ta twoja koleżanka - słysząc uszczypliwy komentarz na temat
mojej nowej psiapsiółki, odwracam się w stronę tajemniczego przybysza.
Szatyn, a może i nawet ciemny blondyn patrzy na mnie swoimi zielonymi, przeszywającymi oczami. Muszę przyznać przystojniak z niego, ale to nie zmienia faktu, że obraził Lu.
- Dlaczego niby jest chora? To ten chłopak jest jakiś nie wychowany. Walnął ją piłką i odbiegł jak najdalej - mówię lekko poddenerwowana.
- Zrobił to przez przypadek, nie celował w nią - przewraca oczami, co wprawia mnie w stan zdenerwowania. Chyba nie tylko Lu, będzie się tutaj kłócić.
- Mógł ją przynajmniej przeprosić, to naprawdę nie jest takie trudne - prychnął
- To ona mogła nie pchać się pod trajektorie lotu
- Jesteś idiotą - cedzę przez zaciśnięte zęby
- Nie, jestem Leon Verdas - dumnie unosi głowę, niczym jakiś zakichany książe i kciukiem uderza się w pierś.
- Och! To takie irytujące - zarzucam włosami do tyłu, niczym modelka reklamująca najnowszy szampon i udaje się w stronę Ludmily, aby odciągnąć ją od tego wrednego przystojniaka.
- Chodź Lu, nie wart tracić na nich czasu!
 Biorę blondynkę pod ramię i kieruje się w stronę pustych krzeseł w rogu auli.
Zajmujemy z Lu dwa miejsca, obok samotnie siedzącej dziewczyny. Jeszcze raz tego dnia zerkam na Leona. Taki przystojny, a taki burak.

~Federico~

Po raz pierwszy w swoim życiu przekraczam próg szkoły Queen Ethelburga’s College. Niezmiernie cieszę się, że matka wysłała mnie akurat w to miejsce. Mogę być zdala od niej i jej nowego kochanka. Nie lubię patrzeć jak migdali się z tym kretynem, ale co mogę zrobić? Jeżeli chodzi o mojego ojca, to będę szczery nie znam go. Nie wiem jak wygląda, jaki jest i nie wiem nawet czy żyje, ale mniejsza o to. Przyzwyczaiłem się, a poza tym nie chce rozdrapywać starych ran.
Idąc głównym korytarzem zauważam znajomą sylwetkę mojego przyjaciela.
Mimo, że stoi do mnie tyłem to rozpoznaje go w ciągu kilku sekund, w sumie zdradza go piłka do Rugby, którą trzyma w ręku.
- Verdas! - krzyczę najgłośniej jak tylko potrafię, za co obrywa mi się od nauczyciela, już wiem, że mnie nie polubi.
Dobra, walić to.
Podbiegam do Verdasa i rzucam mu się na plecy.
- Dobra Pasquarelli ! Wiem, że mnie kochasz, ale nie musisz okazywać tego tak publicznie
- Ech! Jak zwykle zabawny - mówię schodząc z niego.
- W końcu jesteś, chciałem po Ciebie wpaść, żebyś zabrał się ze mną i moimi rodzicami, ale nie było Cię w domu
- Tak, musiałem wcześniej iść na autokar, żeby dojechać i się nie spóźnić - wyznaje, po czym zabieram mu piłkę.
- Jak ty przejechałeś autokarem po oceanie? - boże, czy on naprawdę zadał to pytanie?
- Przesiadłem się w statek, idioto - Verdas odetchnął z ulgą, dziwny człowiek.
- Już myślałem, że zatopiliście autokar i, że cudem przeżyłeś katastrofę poza lądową.
 Jego głupota, mogłaby przerazić normalnych ludzi, ale nie mnie. Jestem do tego przyzwyczajony. Pamiętam jak kiedyś razem z Diego jedliśmy ciepłe lody, czyli bitą śmietne oblaną czekoladą i wsadzoną do wafelka. Verdas nie jadł, stwierdził, że boi się poparzyć. Tak, on tak na serio.
- Jak widać, żyję. Musimy poczekać na Diego, za chwilę powinien tu być za... - wyjmuję z kieszeni swojego Samsunga i zerkam no godzinę - trzy minuty
- Już tu jest! - Verdas kiwa głową w stronę wchodzącego do budynku szkoły bruneta.
- To co, zgotujemy mu miłe powitanko? - zabawnie poruszam brwią i macham mu piłką przed twarzą, na co Leon wybucha śmiechem.
- Nie odważysz się cukiereczku - tym tekstem tylko mnie zachęca, muszę mu pokazać, że nie jestem tchórzem.
 Jednym kopnięciem wprowadzam piłkę w ruch, wszystko idzie po mojej myśli, gdyby nie blondynka, która stanęła pięć metrów przed Hernandezem. W jej śliczną twarzyczkę, udearza kawał materiału z powietrzem w środku. Jest mi strasznie wstyd i jedynę co robię to szturcham Verdasa łokciem i każe spierdalać mu. Wiem, powinienem ją przeprosić i sprawdzić jak się czuje, ale ja się naprawdę przestraszyłem. Mogłem zrobić jej krzywdę. Pasquarelli, ty idioto.
- Federico, przestań biec! - krzyczy do mnie Leon,na co ja momentalnie się zatrzymuje - prawdziwy z Ciebię Gentleman, wiesz? Wyjebałeś dziewczynie piłką, po czym uciekłeś gdzie pieprz rośnie.
 Rozglądam się po sali w, której się znajdujemy. Wszędzie pełno krzeseł, na końcu sali znajduję się scena, a na niej stoi taka podpórka? No nie wiem co to jest, ale bardzo często się przy tym debatuje. Nie za mądrze to brzmi.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Fede? - z mojego świata wyrywa mnie głos poirytowanego Verdasa.
- Oczywiście, że nie przyjacielu - uśmiecham się niewinnie i proszę przyjaciela o powtórzenie.
- Powinieneś iść ją przeprosić, bo to nie powinno się wydarzyć, ale z drugiej strony, to był naprawdę niezły strzał i gdyby nie ona, to trafiłbyś bez przeszkód
- Jak widać, mam wrodzony talent
- Do rujnowania ludziom twarzy -mówi mi moja podświadomość.
- Och, szkoda, że nie dane mi było zobaczyć jej miny, kiedy dostawała. Uśmiałbym się
- Przestań, jakoś nie jestem z siebie dumny - mówię całkiem poważnie, jak na mnie. Jednak on nie za bardzo to zrozumiał, bo nastawił rękę w celu przybicia mi żółwika.
- Nie, nie przybijamy... - momentalnie milknę, stojąc jak słup soli spoglądam w stronę drzwi wejściowych. Stoi w nich. Piękne blond loczki, opadają jej na szczupłe ramiona. Ma na sobię białą koszulę, która idealnie podkreśla jej szczupłą talię. Długie, chudziutkie nogi, na których widnieją szare spodnie sięgają prosto do nieba. A czarne szpilki pasują do stroju wprost cudownie. Anioł, mam przed sobą anioła. Prawdziwego, najcudowniejszego aniołka. Podoba mi się, naprawdę mi się podoba. A co w tym wszystkim jest najlepsze? Najlepsze jest to, że ta ślicznotka zmierza w moim kierunku. Cudownie, zauważyła mnie. Uśmiecham się na samą myśl, że za chwilę podejdzie do mnie i powie:
- No i co się tak szczerzysz, ty nie wychowana szujo - no dobra, nie tego się spodziewałem.
- Ale o co Ci chodzi? - pytam nie rozumiejąc jej zachowania.
- Uderzyłeś mnie piłką i uciekłeś. Jesteś beszczelny - Cholerka! To nie najlepszy początek znajomości.
- Przepraszam, nie celowałem w...
- Nie kłam! Zrobiłeś to specjalnie, chciałeś mnie upokorzyć. Jesteś beznajdziejny. Ahhh, jak ja nienawidzę takich ludzi jak ty. Myślisz, że jesteś lepszy od innych i możesz ich poniżać - jej oskarżenia, naprawdę mnie dotykają.
- Naprawdę przepraszam. Nie chciałem zrobić Ci krzywdy. Mój przyjaciel stał za tobą i to w niego celowałem, nie skrzywdziłbym nigdy, nikogo - mówię rozpaczliwym głosem, no muszę ją jakoś udobruchać.
- Nie wierze Ci. Nie mam zamiaru Ci wierzyć. Jesteś zwykłym dupkiem wiesz? - dlaczego ona naskakuje na mnie, na każdym kroku?
-Ej, masz racje. Biorę winę na siebię, powinienem przeprosić, ale stchórzyłem... - nie mogę dokończyć wypowiedzi, ponieważ blondi, której imienia jeszcze nie znam znowu mi przerywa.
- Nie dość, że jesteś niewychowany, to jeszcze beszczelnie przyznajesz się do winy. Ach! Szkoda gadać, nawet mnie nie przeprosiłeś!
- Jak to nie? Przepraszałem Cię chyba, już cztery razy. Mam paść przed tobą na kolana, abyś mi wybaczyła? - dziewczyna wzdycha i przewraca oczami.
- Nie, wystarczyło zainteresować się moim stanem kretynie
- Przestań mnie przezywać! - nie wytrzymuje. Ja rozumiem, możma być złym, ale bez przesady.
- Wiesz co, w domu nauczyli Cię szczekać, więc teraz niech nauczą Cię warować psie - zabolało, mimo że znam ją kilka minut to wbiła mi nóż w plecy, dlaczego akurat to określenie?
-Chodź Lu, nie wart tracić na nich czasu! - zerkam w stronę szatynki, która chwyta aniołka pod rękę i udaje się z nią w stronę krzeseł.
 W mojej głowię echem rozchodzi się tylko jedno słowo, a właściwie zrobnienie jej imienia - Lu.

~Francesca~

Po raz pierwszy w swoim życiu przekraczam próg szkoły Queen Ethelburga’s College. Pierwsze odczucie? Moim pierwszym odczuciem jest cholerna euforia, cieszę się, że trafiłam do tak pięknego miejsca. Wszystko jest tu takie orginalne. Czuję się, jakbym grała w moim ulubionym filmię czyli Pamiętniku księżniczki. Dobra, a teraz tak szczerze. Ta piękna szkoła, to nie jedyny powód mojego przybycia tu. Najważniejszym powodem jest pewnien nieziemsko przystojny hiszpan - Diego Hernandez.
Uwielbiam go. To znaczy, nienawidzę, To znaczy, kocham i nienawidzę jednocześnie. Och, jak ja nie lubię o nim myśleć.
 W pewnym momencie zatrzymuje się przed pięknym obrazem, przedstawiający wazon ze słonecznikami. Od razu rozpoznaje malarza tego dzieła czuli Vincenta van Gogha. Uwielbiam jego twórczość. Jego obrazy są dość smutne, ale to pewnie dlatego, że sam Gogh nie miał łatwego życia. Pamiętam jak opowiadała mi o nim mama, klimat między nami zawsze robił się taki melancholijny.
 Moje rozmyślanie przerywa czyjaś ręka, dotykająca mojego ramienia.
- Hej piękna, szukam auli. Wiesz może jak tam trafić? - zamieram, ten głos. Ten cudowny głos, należeć może tylko do jednej osoby.
 Odwracam się twarzą do niego.
- Po lewo od wejścia idioto - próbuje być oschła, nie chcę okazywać mu swoich prawdziwych uczuć.
- Jezu, każdy tylko nie ty - odpowiada mi przez zaciśniętę zeby. Jak widać jest wściekły, niespodziewał się mnie tutaj.
- Co? Twój najgorszy koszmar właśnie się spełnił? - uśmiecham się do niego kpiąco, niech sobię nie myśli, że go lubię.
- A żebyś wiedziała. Teraz ta szkoła, jest jeszcze gorsza, a byłem pewny, że tak się nie da
- Och, Diego. Nie bądź już taki wredny, ja też wcale nie skacze z radości, że Cię tu widzę. A teraz wybacz mi, ale ja muszę iść. W przeciwieństwie do Ciebie nie chcę się spóźnić.
 Wymijam go i udaje się do auli. W końcu tam ma zacząć się rozpoczęcie, a ja naprawdę nie chce zrobić złego wrażenia.
Bardzo lubię chodzić do szkoły. To taka jakby moja forma relaksu. Tak, wiem porąbana, sztywna Francesca.
 W końcu docieram do auli, omijam czwórkę kłócących się ze sobą uczniów i siadam na pustych krzesełkach. Przez chwilę przyglądam się tej awanturniczej grupce. To wszystko wydaje mi się, być strasznie komiczne, więc zaczynam śmiać się pod nosem.Po chwili szatynka w różowej sukience odciąga blondynkę w czarnych szpilach, od szatyna z wysoko postawioną na żel grzyweczką. Cholera, obydwie zmierzają w moim kierunku. Fran, nie wyjdź na idiotkę.
- Faceci, to idioci - powiedziała wściekła szatynka.
- Co za kretyn! Jeszcze te jego debilne wymówki. Co za beszczelny typek - wyrzuca z siebie blondynka.
- Och, koleżanko. Nie pakuj się w relacje z facetami, bo nie warto - o matko zwraca się do mnie.
- Ja też nie miałam łatwego początku. Na samym wejściu, pokłóciłam się z takim jednym idiotom
- Ech! Nie ważne. Jestem Violetta, a blondi obok mnie, która zabija wzrokiem tam tego pacana to Ludmila
- Jestem Francesca, ale wole Fran - tak zawsze mówił do mnie Diego.
- Ładne imię - mówi do mnie Ludmila, na co ja posyłam jej szczery uśmiech, ona jednak go nie zauważa, ponieważ cały czas wściekła wgapia się w grzywacza.
  Zaciekawiona spoglądam w ich stronę i jestem w szoku. Do dwójki chłopaków, tak bardzo znienawidzonych przez dziewczyny podchodzi Diego. Jak widać cała trójka jest siebię warta.

~Leon~

Po raz pierwszy w swoim życiu przekraczam próg szkoły Queen Ethelburga’s College. Niestety, nie jestem sam. Moja kochana mamusia stwierdziła, że odprowadzi mnie do środka. Jak dobrze, że jestem wcześniej. Gdyby Fede, albo Diegito to zobaczyli to zostałbym.pośmiewiskiem do końca moich dni.
- Ale masz wszystko Leosiu? - pyta mnie mama tym swoim przesłodzonym głosikiem, po czym dwoma palcami łapię za mój policzek i zaczyna go podszczypywać.
- Mamo, błagam nie tutaj!
- Och! Kochanie! A wziąłeś ze sobą mastera? - oczywiście, chodzi jej o moją patelnie, bo wcale w przeszłości nie miałem pluszowego misia o tym samym imieniu.
- Tak, wpakowałem go do torby podręcznej. Idź już sobię - błagam ją, nie chce, żeby ktoś ją tu zobaczył.
- No wiesz co synku, to ja robię dla Ciebię.wszystko, a ty mnie wyganiasz? - kurczaki, zrobiło mi się jej żal.
- Nie mamusiu, po prostu Fede będzie się śmiał jak nas tu zobaczy
- Och! Feduś napewno byłby szczęśliwy, gdyby mnie zobaczył. Biedny chłopiec, ma ciężkie życie. Zrób mu jakieś dobre naleśniki, albo makaronik jakiś smaczny syneczku - jeju, niech ona sobie stąd już pójdzie.
-Dobrze mamusiu, ale ja już muszę iść szukać Federico, albo Diego, któryś napewno już tu jest
 Mama rzuca się na mnie i przytula tak, że prawie się duszę.
- Mój synku! Pamiętaj, że Cię kocham. Jesteś moim najcudowniejszym słoneczkiem.
- Ja Ciebie też mamusiu
 Wyrywam się z jej objęć i na pożegnanie macham jej ręką w jedną i drugą stronę. Jak dobrze, że nikt nie przechodził obok , bo byłaby beka.
- Och, Leosiu! - no nie znowu ona - zapomniałeś wziąść piłki z samochodu.
  Niecelnym strzałem podaje mi piłkę, która odbija się o moje nogi i trafia w wazon postawiony w rogu holu szkoły.
- To ja idę, kocham Cię synku - no tak, narozrabiała i teraz postanowiła sobię uciec, cała ona. Jesteśmy tacy sami.
 Porcelanowe kawałki przedmiotu, chowam pod najbliższe zasłony. No nibym powinienem zawołać woźnego, albo jakąś sprzątaczkę, ale nie mam zamiaru robić z siebie idioty.
 Podnoszę piłkę i oglądam ją z każdej strony. Rozerwane szwy, kilka przetarć i nawet dziura w materiale, ta zabawka naprawdę dużo przeżyła.
 Zastanawia mnie jak będą wyglądali uczniowie mojej klasy. Czy będzie tam jakaś fajna laska, na którą mógłbym spojrzeć i szczerze powiedzieć, że jest warta mojej uwagi? A może będzie tam jakiś inny przystojniak oprócz mnie, Diego i Federico, który podkradać nam będzie najfajniejsze dziewczyny. Nie no, nie ma większych przystojniaków od nas... no chyba, że kosmici podkradną nam włosy i złączą w jednego faceta. Oczy i klatę Federico, moje nogi i podbródek, no i barki Diego to byłby facet idealny. Tylko co z włosami, ponieważ każdy z nas ma zadbane włosy, ale cóż moje są najlepsze. Przynajmniej ja tak sądze.
- Verdas! - słyszę krzyk swojego przyjaciela, ale nie wiem z której strony.
 Nagle na moich plecach czuję wielki ciężar, a tak naprawdę około osiemdziesięciokilowe ciele czyli Federico Pasquarelliego.
 Odwracam się do niego i ciepło go witam.
Po krótkiej rozmowie z Fede, w jednej z wchodzących do szkoły osób rozpoznajemy Hernamdeza i właśnie w tej chwili zaczyna się zabawa. Pasquarelli jak zwykle chcę popisać się swoimi zdolnościami i z zamiarem uderzenia Diego, rzuca piłkę daleko przed siebie. I może wszystko wyszło by cudownie, gdyby nie fakt, że piłką dostała jakaś dziewczyna, a nie nasz przyjaciel.
Jak prawdziwi faceci uciekamy najdalej jak tylko potrafimy, nie wiem jak Fede, ale ja chce uniknąć odpowiedzialności za nie swoje czyny. To jego wina! Ja jestem niewinny! Kurde, ale rzut Federa był zajebisty, to muszę przyznać. Oczywiście, gdyby nie ta dziewczyna. Co jej w ogóle strzeliło do głowy, żeby wchodzić na linię strzału? Musi nie być za mądra. Sama się o to prosiła, nikt nie kazał jej tam podchodzić!
- No to co Federro, idziemy usiąść? - pytam przyjaciela, ale on chyba nie za bardzo mnie słyszy, ponieważ z otwartą gębą wpatruje się w drzwi jakby stał tam niewiadomo jaki towar.
- Federico, żyjesz? - macham mu ręką przed twarzą, ale ten jak zahipnotyzowany ignoruje mnie.
- Halo, żeluś? Jesteś tam? 007 zgłoś się! - zaczynam się o niego naprawdę martwić, nawet ja nie potrafie odpłynąć na tak długo.
 Federico w pewnym momencie zaczyna szeroko się uśmiechać, czy on sobie robi ze mnie jaja?
- No i co się tak szczerzysz, ty nie wychowana szujo - o kurwa to ta blondi, nie za dobrze. Pewnie jest wściekła, wole odsunąć się na bok.
  Trochę przestraszony oddalam się od nich, nie chce się z nikim kłócić, a zwłaszcza nie z tą płonącą nienawiścią dziewczyną.
 W pewnym momencie przede mną staje zgrabna szatynka w różowej sukience. Szkoda, że nie widzę twarzy. Chyba jest przyjaciółką tej blondynki, ponieważ stoi przy nich i podsłuchuje rozmowe. Nie ładnie dziewczyno.
 Aby dowiedzieć się jak wygląda, wdaje się z nią w dość nieprzyjemną konwersacje. Można nawet stwierdzić, że jest bardzo irytującą osobą.
 Kiedy tylko dziewczyny odchodzą, podchodzę do Fede i mówię:
- Co za idiotki, no nie Fede?
- Lu! Lukrecja? Ludosława? Ludovica? - wymienia imiona, a ja patrze na niego jak na debila.
- Federico? O co Ci chodzi?
- Lucja? Ludograda? Lucylla? Luiza?
- Feder? Czy ona Cię zaczarowała? - pytam poirytowany jego zachowaniem.
 Nagle mój przyjaciel cudzi się i wkurwiony drze się na cały głos:
- Jak to nie warto tracić czasu? Na mnie nie warto? Co za głupia pinda!
- Dobra, wyluzuj stary. Co Ci się w ogóle stało?
- Hejoł koledzy! - za naszych pleców wyłania się uśmiechnięty od ucha do ucha Diego.
- Cześć - odpowiadamy razem i zbijamy z nim sztamę.
- Co wy tacy nie w humorze panowie? Myślałem, że cieszycie się na te trzy lata - mówi z kpiną, no tak tylko on był przeciwny tej szkole. Bał się,że nie da sobie rady.
- Tak, gdyby nie fakt, że pokłóciliśmy się z tamtymi lasencjami - wskazuje palcem na te miłe dziewczęta, na co Hernandez robi się cały czerwony.
- Francesca, kurwa! Czy ta dziewczyna musi być wszędzie?
- Znasz ją! A wiesz kim jest ta blondynka? - Feder jakby obudzi się z transu i z nadzieją patrzy na Diegio.
- Nie, ale widziałem jak dostała piłką w ryj od kogoś żałujcie, że tego nie widzieliście - Nawet mi nie przypominaj! Chciałem trafić w Ciebie - wkurwiony Pasquarelli, psuje swoją grzywkę ręką.
- Widzicie, mam farta. Szkoda tylko, że ona dostała. Z resztą ocaliła moją boskość
 Ja i Diego wybuchamy głośnym śmiechem, natomiast Federico ślepo wpatruje się w blondynkę z którą jeszcze kilka minut temu kłócił się w niebogłosy.
Kurde, wyczuwam kłopoty. Mam tylko nadzieje, że mój przyjaciel nie wpieprzy się w relacje z tą blondi. Zapowiadają się trzy cudowne lata, aż nie mogę się doczekać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wita was Ola, w ten piękny kończący gimnazjum czas.
Dziś o 16 mam zakończenie, czy się cieszę? No niby tak, ale z drugiej strony jest mi smutno.

To jest pierwsza część rozdziałów specjalnych. Chcecie takich więcej, czy nie za bardzo przypadło wam takie coś do gustu?
W planach mam napisanie takich jeszcze pięciu <3
Opinie zostawiajcie w komach <3
Rozdział już w niedziele <3






sobota, 20 czerwca 2015

Chapter 33


~Francesca~

Za wszelką cenę chcę pomóc Diego, nie mogę go tak zostawić w tym klubie. Byliśmy przyjaciółmi, znajomymi, a teraz jestem jego nauczycielką - to chyba wystarczy jako powód mojego zachowania. Proszę kilku gości o podniesienie Hernadeza na lekko poturbowany wózek inwalidzki. Na szczęście ogarniają sytuację i wykonują moją prośbę. Wyprowadzam półprzytomnego Diego przed budynek i zamawiam taksówkę. Czekam na nią dobre piętnaście minut, trzymają dłoń na ramieniu kolegi. Chyba mogę go tak określić. W sumie to sama nie wiem jak obecnie wygląda sytuacja między nami. Dobra, teraz to nie ważne. Kierowca taksówki wpakowuje Diego na tylne siedzenie, nie zadając zbędnych pytań. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna.
- To gdzie panienkę zawieźć?
Szczerze powiedziawszy nie mam zielonego pojęcia gdzie obecnie mieszka Hernandez. Znaczy się, mówił że z Ferro, ale i tak nie znam dokładnego adresu. Szybko analizuję całą, fatalną sytuację i już pewniejszym głosem mówię:
- Do najbliższego hotelu o normalnym standardzie.
Taksówkarz kiwa głową i rusza przed siebie. Przez całą drogę panuje niezręczna cisza, ale na szczęście wcale tak długo nie jedziemy. Po półgodzinnej męce z załatwianiem pokoju i dotransportowaniem tam Hernandeza mogę chwilę odpocząć. Przez chwilę zbieram się w sobie by zmoczyć ręczniki i obłożyć nimi opuchniętego Diego. Po umywalką w łazience znajduję wodę utlenioną, więc przemywam nią kilka ran pod prawym okiem i na dłoni, w której pewnie trzymał szklankę. Hernandez cały czas coś mamrocze, ale staram się to ignorować. Poszłam do klubu żeby się napić i odreagować, a nie żeby ratować dupę byłemu przyjacielowi, który, o ironio, jest moim uczniem. Zdenerwowana wchodzę do łazienki. Opieram się o blat, przeglądając w lustrze. Całkiem nieźle wyglądam jak na nieciekawą noc. Ochlapuję twarz zimną wodą i postanawiam się przewietrzyć. Gdy wychodzę z łazienki Diego śpi jak zabity, jak dla mnie cudownie. Łapię kartkę i długopis z logo hotelu i sprawnie zapisuję co powinien zrobić się obudzi, a mnie nie będzie. Nie myśląc dużo wybiegam z pokoju hotelowego prosto na deszcz. Idealnie. Właśnie tego potrzebowałam. Nagle rozlega się przenikliwy dźwięk mojego telefonu. Chroniąc ekran przed kompletnym zamoczeniem, odczytuję "Marco". W moich myślach pojawia się tysiąc przekleństw, po których odebrałam połączenie.
- Fran! Gdzie ty jesteś?!? Martwię się. Dzwoniłem do twojego szefa, do Camili, zajrzałem do szkoły. W telewizji huczy o wypadkach przez deszcz.
- Zmieniły mi się plany - do oczu napływają mi łzy. Sama nie wiem dlaczego.
- Do jasnej cholery. Mogłaś zadzwonić - Marco puszczają nerwy. Przez chwilę pomiędzy nami panuje niezręczna cisza. Słyszę jak uspokaja oddech.
- Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie?
- Nie przyjeżdżaj. Wszystko w porządku. Wrócę rano. Idź spać.
- Nie pieprz. Wiem, że mnie zdradzasz. Kto to? - łzy ciekną mi po policzkach. Wiem, że prawda już nic nie da, bo jak by to zabrzmiało? "Jestem bezpieczna. Wyszłam z hotelu żeby się przewietrzyć. Czeka tam na mnie Diego Hernandez. Uratowałam mu życie w klubie nocnym". Cudownie!
- Rozumiem. Nie. Nie rozumiem. Leć do swojego pieprzonego kochanka. Może on zaspokoi twoje popierdolone potrzeby. Ja już nie mam na to siły.
Marco się rozłącza, a ja siedzę zapłakana i przemoknięta do suchej nitki na jednej z wystaw sklepowych. Jednego nie rozumiem: Gdzie podział się mój cudowny i kochający chłopak?


~Federico~

-A pamiętasz jak w drugiej klasie podstawiłem Ci nogę, jak szłaś na stołówce i przewróciłaś się na tego kolesia, od którego tak strasznie śmierdziało potem? - rozbawiony pytam Lu, na co ta zakłada ręce na piersi i odwróca się napięcie plecami do mnie.
- Ach! Wiedziałam, że zrobiłeś to specjalnie idioto
- Kochanie, nie denerwuj się na mnie - robię swoją ulubioną minę zbitego psiaka, to zawsze działa na kobiety.
- Wiesz jak bardzo bolała mnie kostka? Nie mogłam chodzić na zajęcia przez dwa tygodnie, wiesz jaka to była dla mnie udręka Pasquarelli - wściekła syczy moje nazwisko przez zęby.
- Po nazwisku, to po pysku - ups, wymsknęło mi się !
- Och, masz szczęście, że to było tak dawno temu. Z resztą, ja też nie byłam wobec Ciebie uczciwa - ostatnie zdanie szczepczę jakby bała się, że gdy je usłysze to... zaraz, zaraz.
- Jak to, nie byłaś uczciwa? Co mi zrobiłaś larwo?
 Ludmila uśmiecha się parszywie, po czym wyjawia największą tajemnice mojego życia.
- W pierwszej klasie to nie Leon obciął Ci grzywkę, to Ja ci ją ścięłam
 Wybucham, dosłownie wybucham. To ja cały czas oskarżałem o to Verdasa, a ta ni z gruszki, ni z pietruszki wyjawia mi, że to ona. No kurwa, musiałem chodzić łysy przez cały rok szkolny, czułem się upokorzony i w sumię zemściłem się za to na Leonie wlewając mu do ulubionych butów zupę pomidorową z puszki. Biedny, nieszczęśliwy, bez podstawnie ukarany Verdas.
- Dlaczego ty to zrobiłaś? Płakałem jak głupi kiedy się obudziłem
 Blondynka wybucha śmiechem, a ja gotuję się ze złości. No jak tak można? Czuje się zraniony.
 Po chwili Lu poważnieje i siada naprzeciwko mnie. W moim tymczasowym pokoju hotelowym nie ma zbyt wiele miejsca, aby usiąść na krzesłach więc musieliśmy rozłożyć się na łóżku, co nie zbyt podobało się wielkiej pani minister. No cóż, poradziłem sobię na polu walki, poradzę sobię również w piętnastometrowym metrażu.
- Naprawdę wróciłeś tu tylko z przymusu? - w jej oczach dostrzegam mieszankę smutku i radości, rozczarowania i dumy, ciekawości i braku chęci na usłyszenie mojej odpowiedzi, cholera Pasquarelli nie powiedz niczego głupiego.
- Nie. Wróciłem, ponieważ przemyślałem wszystko i doszedłem do wniosku, że jestem w stanie wybaczyć Ci to co zrobiłaś z Hernandezem
- Ty jesteś mi w stanie wybaczyć? - pyta rozdrażniona - to chyba ja powinnam wybaczać Ci tą nieobecność
- No chyba nie! Gdyby nie twoja niewierność, to wszystko byłoby dobrze. Ja bym nie wyjechała, a ty nie musiałabyś mnie przepraszać - no i właśnie o palnięcie czegoś takiego mi chodziło, kurde powinienem to wcześniej przemyśleć.
 Miłość mojego życia patrzy na mnie jak na wieśniaka orającego pole zimową nocą.
- Ty chyba nie wiesz co mówisz Federico
- Wiem - nie, nie wiem, Lu nie wierz mi błagam, gdybym tak teraz zaczął myśleć na głos, to zdołał bym uratować całą tą sytuacje, ale duma mi na to nie pozwala, muszę dalej iść w zapartę.
- Po pierwsze nie mów do mnie tym tonem Fede, a po drugie masz racje. Przepraszam. Popełniłam błąd, ale uwierz mi, nie pamiętam nic z tam tej nocy. Upiłam się do nieprzytomności. Nie wiedziałam gdzie jestem i co robię. Zraniłam Cię, zraniłam nas, ale uwierz mi ja naprawdę nie wiedziałam co robię - w jej oczach zagościły łzy, żałowała, ale kurwa, nie tylko ona jest tu winowajcą.
- A może Diego chciał Cię wykorzystać?
- Czy Ciebie już do reszty pojebało? Diego nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił! Jest świetnym facetem, a nie jakąś świnią, która rżnie wszystko co popadnie - no i znowu charakterek pani Ferro postanowił się zmienić. Och ! Bedę miał z nią przerąbane w przyszłości. Przez chwilę nawet zastanawiam się czy nie powiedzieć jej o moim wcześniejszym spotkaniu z nim, ale lepiej będzie jak on sam się jej do tego przyzna. A zrobi to choćbym miał pochlastać mu tą głupią mordę jeszcze raz.
- Dobrze, przepraszam. Nie chciałem tak powiedzieć, po prostu jestem ociupinkę zły, że tak go bronisz, ale to przez zazdrość. Powinnaś zrozumieć
 Dziewczyna głośno wzdycha, po czym delikatnie się do mnie uśmiecha.
- Zazdrosny? Naprawdę jesteś zazdrosny? Muszę to sobie zapisać - wywracam oczami, cholera i teraz nie da mi spokoju.
- Zawsze byłem zazdrosny, o dziwo zawsze o Hernandeza
- O Diego? Dlaczego o niego? Ja i on to tylko przyjaciele, nie ma między nami niczego więcej - ty się jeszcze pytasz dlaczego ! Przyjaciel się nie całują ! Kurwa, czy ona czasem myśli zanim coś powie?
- Wiedział, że jestem w tobie szaleńczo zakochany - na twarzy Lu pojawiają się dwa urocze rumieńce, aż miło popatrzeć - mimo to, był w stanie zrobić wszystko, aby mi Cię odebrać. Zakochał się w tobie. Miał w dupie to, że uganiałem się za tobą od trzech lat, że zależało mi jak cholera. Chciał Cię mieć, ale ja też pragnąłem twojej bliskości. W końcu udało mi się zdobyć twoje serce, jednak ta jebana szuja znowu wszystko zniszczyła
- Jesteście kwita, on dzięki tobie siedzi na wózku, a ze szpitala wyszedł kilka tygodni temu - czyli to jednak moja wina, zasalutowałbym sobie, ale Ludmila by mnie zabiła.
- Oj, przykro mi - nie potrafie powiedzieć nic więcej, w sumie mam w dupie to co się z nim dzieje.
- Chce, żebyś wiedział, że nigdy nie zależało mi na nikim innym. Mimo, że na początku Cię nie lubiłam, to przy bliższym poznaniu przekonałam się jak cudownym człowiekiem jesteś. W moim sercu, nie ma miejsca na nikogo innego- Lu przybliża się do mnie i siada okrakiem na moich kolanach. O cholerka! - i teraz mam zamiar Ci to udowodnić.
 Chwilę później złącza nasze usta w namiętnym pocałunku. Jedną rękę wplata w moje włosy, a drugą zaczyna rozpinać guzinki w mojej koszuli. I mimo, że jestem strasznie napalony, a pocałunek jest po prostu cholernie zajebisty, to muszę to przerwać.
- Lu, nie ! - zdezorientowana posyła mi pytające spojrzenie - chcę, aby nasz seks był wyjątkowy. W wyjątkowym miejscu, o wyjątkowym czasie. Nie musisz mi nic udawadniać, wierze w każde twoje słowo kochanie - sam się sobie dziwie, ale ja naprawdę nie chcę robić nic pochopnie , chce udowodnić jej, że mi zależy.
- Hmmm, przepraszam. Myślałam, że...
- Ciiii - przykładam jej palec do ust - przestać gadać, pocałuj mnie w końcu.
 Nasze usta poraz trzeci tego dnia znajdują wspólny rytm. Czuje się cudownie. Mam swoją księżniczkę przy sobie. Do szczęścia nie brakuje mi już nic.
- Zamieszkaj u mnie - blondynka szepcze między kolejnymi pocałunkami.
- Chcesz tego, Lu?
- Pragnę, abyś był przy mnie. Poza tym ten metraż nie jest dla Ciebie - uśmiecham się pod nosem.
- Chętnie z tobą zamieszkam Kochanie
- Kocham Cię
- Ja Ciebie też - całuje ją, a w mojej głowię echem roznosi się tylko jedno pytanie "Jak szybko ja i Hernandez się pozabijamy?".


~Diego~
Budzę się kompletnie obolały i skacowany. Potrzebuję dłuższej, serio mega długiej chwili na przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń. Gdy już wszystko do mnie wraca rozglądam się za moją wybawczynią, Francescą. Dostrzegam zapisaną kartkę na pokaźnej szafce nocnej i z niemałym trudem sięgam po nią. Cauviglia kształtnymi literami nauczycielki włoskiego pisze, że poszła się przewietrzyć i postara się wrócić jak najszybciej się da. Poinformowała również recepcjonistkę, że pewnie będę potrzebował leków przeciwbólowych i mam dzwonić z telefonu hotelowego tak jakbym chciał zamówić jedzenie. Nie spiesząc się, proszę o te cholerne proszki. Niedługo po tym łykam je i za wszelką cenę próbuję znowu usnąć. Przed oczyma ciągle mam obrazy Fran z lekcji włoskiego, Fran z lat dzieciństwa, Fran ze szkoły i Francesci ratującej mnie w klubie. W jednej chwili dociera do mnie, że nie czuję potrzeby informowania Ludmili o zaistniałej sytuacji. Ostatnio ciągle mnie ignoruje, już nie cieszymy się swoim towarzystwem jak dawniej, za czasów mojego pobytu w szpitalu. Wręcz czuję między nami dystans, jakąś granicę czy mur chiński nie pozwalającą nam być takimi przyjaciółmi jak dawniej. W zamian za nią w moich myślach gości Francesca. Nie widzieliśmy się przez tyle lat. Wyładniała. To muszę przyznać. Chociaż jak tak dłużej pomyślę to zawsze była całkiem ładna. Jak podczas naszego pierwszego i za razem ostatniego pocałunku. To było tak dawno. Zaraz mi łeb rozniesie. Kurwa, zachciało mi się chodzić do klubów. Mniejsza o to, teraz pytanie za ile przyjdzie Cauviglia, bo bez niej nie ruszę się z tego hotelu. W końcu paraliż kończyn dolnych nie pozwala mi, od tak, wstać i wyjść.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

A więc jest rozdział <3
Co tu dłużej mówić, zostawiajcie opinie wkomach <3
Przypominam wam jeszcze o konkursie <3
Pozdrawiają was Ola i Mer <3



Ola zaczyna się denerwować !



Tytuł mówi sam za siebie. Czemu tak ostro? No, bo kiedy widzę taki komentarz od jednego kochanego anonimka to chuj mnie strzela:


Anonimowy19 czerwca 2015 18:07
Wiesz co "Ola"? Nie mam zamiaru już czytać twojego bloga! Nie szanujesz swoich czytelników i karzeż im czekać na marnę! Dowidzenia -,-

Kurwa, czy ja mam na czole napisane MASZYNA? Nie wydaje mi się -.-
A więc kochany, szanujący czyjąś pracę anonimku szczerze Ci powiem gówno mnie obchodzi, że nie będziesz czytać bloga.
Czy wam się kurwa wydaje, że to wszystko jest takie łatwe?
Obecnie kończe gimnazjum, mamy koniec roku szkolnego i do tej pory brakowało mi czasu. Rozdział pojawi się dzisiaj jak tylko Maravillosa prześle mi swoją część.
Ostatnio pracuje również nad One Shot'ami, rozdziałami specjalnymi (pierwszy przeczytacie we wtorek) i następnym opowiadaniem, abyście potem nie narzekali, że nie ma rozdziałów, ale jak widać wysilam się na marne.
Nie które blogerki, nie dodają nic miesiącami. Mi zdarzyło się nie dodać rozdziału dwa tygodnie i nasłuchuje się od kogoś, że nie szanuje czytelników.
Czy to opowiadanie jest, aż tak boskie, że nie potraficie wytrzymać z ciekawości? Uzależnia was kurwa? Nie rozumiem takich ludzi.
Nie wiem czy zauważyliście, ale na blogu jest taki dodatek nazwany "TERMINARZ", jeżeli chcecie wiedzieć kiedy będzie rozdział to polecam tam zajrzeć.

Rozumiem, ja też mam blogi, które uwielbiam czytać i nie mogę się doczekać kiedy tylko blogerka/bloger doda nowy rozdział, ale bez przesady -.-

Przepraszam, za uniesienie się, ale czasami niektóre osoby potrafią podnieść ciśnienie do takiego stopnia -.-

Pozdrawiam
Ola

sobota, 13 czerwca 2015

001| Miniaturka Fedemila ,,Widzę twoją twarz"



Widzę twoją twarz,
Roześmiane oczy, w których zawsze na mój widok dwie iskierki rozpoczynają swój szalony taniec.
Ciepły uśmiech, który skleja moje złamane serce.
Lekko zadarty nosek, którym zawsze przejeżdżasz po mojej szyji, aby rozpalić między nami płomyk pożądania.
Twoje rysy, wszystkie idealne.
Podchodzisz do mnie i siadasz obok.
Nie mówisz nic.
Milczysz
Federico co się dzieje? Zrobiłam coś źle?
Wypytuje Cię o powód twojego dziwnego zachowania, lecz ty nadal siedzisz cicho, pogrążony we własnym świecie.
Nie kochasz mnie już Federico? Chcesz odejść? Wyduś z siebie cokolwiek!
Po kilku minutach w bezruchu, wstajesz z kanapy i klękasz przede mną.
Federico, czy ty właśnie... oświadczasz mi się?
Rzucam Ci się w ramiona. Moje serce zaczyna bić szybciej, jestem na prawdę szczęśliwa. I mimo, że ciągle milczysz, to rozumiem to. W tej sytuacji słowa nie są potrzebne. Ważne są czyny i uczucie, które właśnie związuje nas ze sobą grubym sznurem, już na zawsze.
Z kieszeni wyjmujesz pierścionek, zakładasz mi go na palec, już czuje się jak pani Pasquarelli.
Wstajesz i wychodzisz z pokoju.
Idę za tobą.
Niestety, znikasz mi z pola widzenia.
Nie ma Cię.
Pod wieczór znowu się pojawiasz.
Podchodzisz do mnie i nieśmiało dotykasz dłoni.
Nie czuje tego.
Nie czuje twojego dotyku Federico.
Co się dzieję?
Tak bardzo pragnę twojej bliskości, twojego ciepła i twojej miłości.
Nie chcę, żebyś znikał.
Nie chcę, żebyś odchodził.
Chcę Cię czuć!
Wstajesz, zostawiasz mnie.
Znowu.
Po raz trzeci tego dnia pojawiasz się w kącie mojego pokoju.
Wyglądasz cudownie na tle brudnych, popękanych ścian.
Stoich i milczysz.
Cisza rośnie wookół nas.
Nawet nie pamiętam już jak brzmi twój głos.
Dlaczego Federico?
Najpierw dajesz mi coś pięknego i padasz na kolana, a potem jesteś taki zimny i oschły.
Nie rozumiem Cię.
Tak bardzo pragnę naszego szczęścia Federico.
Przecież Cię kocham.
Zawsze jesteś obok, tylko dlaczego zawsze milczysz?
- Ludmila, musisz wziąść tabletki - nawet nie zauważam kiedy obok mnie pojawiła się Natalia - Słyszysz?
Zerkam na Ciebie, przyglądasz się całej tej sytuacji, po czym znikasz.
Federico, dlaczego nie ma Cię przy mnie?
Dlaczego ciągle mnie zostawiasz?
Przecież, weźmiemy ślub i będziemy razem szczęśliwi, prawda?
Szczęśliwi na zawsze.
Razem.
- Natalio, Federico mi się oświadczył - szepczę, jakby do samej siebie.
Ciemnowłosa zastyga.
I kiedy mówi mi, że nie żyjesz od czterech lat.
Ja, zamykam oczy.
I znów widzę twoją twarz.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hejoł <3
Ola przyszła do was z ... z takim czymś, masakra.
W sumie, nie wiem co mnie tchnęło do napisania tego czegoś, ale średnio mi się podoba :(

Wczoraj zakończył się pewien etap w moim życiu, nie dość, że KOŃCZE GIMNAZJUM, a wczoraj byłam w szkole ostatni dzień. Jest mi smutno, ponieważ zaczynam coś nowego, a poza tym KONIEC NASZEJ FIOLETOWEJ PRZYGODY. Kiedy zobaczyłam te ostatnie sceny, to moje serce po prostu pękło. Rozpłakałam się jak głupia. Te wszystkie piękne chwile, wspomnienia oraz wątki bohaterów. No nawet tej rudej małpy Camili będzie mi w jakimś stopniu brakować :(
Z drugiej strony Ruggero rusza z nowym serialem, niby się cieszę, ale nie wyobrażam go sobie z inną dziewczyną niż Mercedes, albo w innej postaci niż Federico :( Soy Luna, będzie czymś dziwnym i podobnym do Violetty, ale nigdy nie zastąpi nam naszego serialu, którego powtórki zaczęłam oglądać już teraz :)
 Violetta zawsze zostnie w moim sercu, mam nadzieje, że w waszych też <3

Dziękuje i pozdrawiam <3
Ola <3













sobota, 6 czerwca 2015

Chapter 32




~Violetta~

Dziwne. Nawet bardzo dziwne. Wiem, że nie mówi się zbyt dużo o życiu prywatnym ministrów, ale chyba telewizja huczałaby na temat wesela Ferro. Ona systematycznie udziela profesjonalnych wywiadów i przynajmniej dwa razy w roku pojawia się na okładkach czasopism: tych politycznych jak i modowych. Szczerze powiedziawszy to prędzej spodziewałabym się, że wyjdzie za Pasquarelliego, który dopiero co wrócił albo umrze w samotności z tęsknoty za nim. Z drugiej strony słyszałam kiedyś, że Ferro chodzi do szpitala. Odwiedza tam kogoś. To musiał być Diego, pewnie ta bójka z Federico za czasów szkoły musiała mu nieźle zaszkodzić. Nie wnikam w takie sprawy, ale dawno nic mnie tam nie zaciekawiło. Wkładam do koszyka kilka najpotrzebniejszych kosmetyków i artykułów spożywczych. Nie chcę wracać do domu po tej kłótni z Leonem. Jesteśmy małżeństwem, ale awantura jaką mi zrobił... To zabolało. Nie jestem niczemu winna, a szczególnie nie jestem winna temu, że Pasquarelli wrócił do kraju. Martwię się o Leona, w końcu taki szok mógł spowodować nasilenie depresji. Mimo wszystko obecnie bardziej boję się, że mnie skrzywdzi. Boję się, że jak dzisiaj wrócę to będzie miał atak furii i mnie pobije albo zgwałci. Wiem. To jest zupełnie irracjonalne, ale to właśnie czuję. Pojedyncze łzy spływają po moich policzkach.
- Spokojnie Vilu, wszystko będzie dobrze - szepczę cichutko do siebie. To nie pomaga. Wymuszam uśmiech na twarzy i kontynuuję szukanie produktów na półkach. Płacę za wszystko i pewnym krokiem wychodzę na dwór. Kieruję się na przystanek autobusowy, z którego pojadę do hotelu. Nie wsiadam do autobusu. Potrzebuję chwilę ochłonąć po nadmiarze wrażeń, więc siedzę jeszcze chwilę na ławce. Nagle w oddali dostrzegam charakterystyczną fryzurę. To musi być Pasquarelli. Jestem tego pewna. Wstaję i szybkim krokiem idę w jego stronę. Niespodziewanie zatrzymuje się przed nim taksówka. Wysiada z niej jakaś blondynka. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że to niemożliwe a potem uświadamiam sobie kim jest ta dziewczyna.
- Ferro - wyrywa mi się. Na szczęście nikt tego nie słyszy. Przypatruję się im chwilę i odchodzę z powrotem na przystanek z myślą "Hernandezowi się to nie spodoba".

~Ludmila~

Odbiorca: Diegito
Diego kochany, nie wrócę dziś do domu. Nie martw się, muszę załatwić coś ważnego. Kocham, Lu <3
23/04 19:54

Nadawca: Diegito
Where are you? Martwie się jak cholera. Jesteś bezpieczna?
23/04 19:56

Odbiorca: Diegito
Cała, zdrowa i nic mi nie grozi. Spokojnie :) Mam posiedzenie rady ministrów :(
23/04 19:59

Nadawca: Diegito
Okej, w takim razie wykąpię się i idę spać. Dobranoc, trzymaj się.
23/04 20:00

Musiałam okłamać Diego. Wcale nie mam posiedzenia rady, ja po prostu nie chciałam, żeby wiedział, że poszłam do mieszkania Federico, aby na spokojnie wszystko z nim sobie wyjaśnić. Mam nadzieje, że uda nam się dojść do ładu i składu. Bardzo za nim tęskniłam, jego obecność dobrze mi robi. Mam nadzieje, że... że będzie dobrze.
  Rozglądam się po pokoju hotelowym, w którym zatrzymał się włoch. Wielkie, królewskie łoże, które zajmuje trzy czwarte miejsca, jest wprost idealne. Mam ochotę położyć się na nim i przeleżeć całe życie. Na przeciwko łóżka wisi olbrzymi kilkudziesto calowy telewizor, a obok znajduje się duża, dębowa szafa i gdyby nie piękny balkon, to pokój nie wart byłby swojej ceny.
  Do pokoju wchodzi Federico, a moje myśli stają się zupełnie puste. Ręcę zaczynają mi się pocić, serce kołocze w klatce piersiowej, a wzrok ląduj na czubkach beżowych butów. Denerwuje się, strasznie się denerwuje, ale do tej rozmowy musiało kiedyś dojść. Nie tchórz Ferro!
- A więc? - szepczę - To ty, Federico
- Tak, ja - szepczę pod nosem bardziej do siebie, niż do mnie.
  Atmosfera między nami jest gęsta, na tyle, że można byłoby kroić ją nożem. Z resztą nie mogłam spodziewać się niczego innego, oby dwoje zraniliśmy się bardzo dawno temu i tak naprawdę żadne z nas nie wie co czuję to drugie. Może on już kogoś ma? Może na mnie nie czekał?
No i kurwa co on do cholery jasnej robił tyle lat?
- A więc - zaczynam jeszcze raz - jak życie?
- Dobrze, a twoje? - pyta mnie nieśmiało.
- Też dobrze
- To super - odpowiadam krótko.
  Nie mam pojęcia, o czym mam z nim rozmawiać. Czuje się niekomfortowo, z resztą nie ja jedyna. Federico też nie czuje się najlepiej w tej sytuacji.
- Masz kogoś?
 Patrzę na niego zdezorientowana, spotykamy się pierwszy raz od dwunastu lat, a on pyta mnie o to czy kogoś mam?
- Nie, a ty?
 Federico przechyla głowę w bok i patrzy na mnie, a ja wyczekuje jego odpowiedzi.
- Nie - wymamrotał pod nosem
  Moje serce zaczęło fikać fikołki. Uśmiechnęłam się co nie uszło jego uwadzę.
- Tęskniłem za twoim uśmiechem - wyznał po pewnym czasie. Zarumieniłam się, jego komplementy zawsze sprawiały mi przyjemność, jednak po tak długiej nieobecności to wszystko po prostu mnie onieśmiela.
- Byłem w wojsku, mam status majora - zaskakuje mnie, nie spodziewałam się tak odważnego posunięcia.
- Jestem w szoku, naprawdę?
- Tak, w sumie wróciłem tylko dlatego, że zostałem postrzelony. W innym razie zostałbym tam i spęłnił swoje obowiązki wobec ojczyzny, aż do emerytury
  Poczułam straszny smutek, nie wrócił tu dla mnie. Wrócił, bo musiał. Ja jestem tylko punktem, który może zaliczyć przy okazji. Nabrała mnie nagła ochota wyjścia z jego mieszkania i zostawienia go daleko w tyle, jednak niepotrafie tego zrobić, za bardzo zależy mi na nim. Jesteśmy tak blisko naprawienia sytuacji, która kilka dni temu była dla mnie bez wyjścia.
- Z tego co wiem, to ty też nie próżnowałaś. Minister spraw zagranicznych? Nieźle kocha... Ferro
  Chciał powiedziedzieć kochanie? Czy on chciał powiedzieć do mnie kochanie? Czy, aby napewno się nie przesłyszałam? A może to moja chora wyobraźnia płata mi figle?
- Lu jesteś tam? Gadam jak najęty, a ty chyba nie za bardzo mnie słuchasz
- Przepraszam, zamyśliłam się. O czym mówiłeś?
- Nie ważne, nie warto do tego wracać. Z innej beczki, podobał Ci się wierszyk i kwiatki? - pyta, a ja nie mam pojęcia o czym on do mnie mówi.
- Jakie kwiaty?
- Te, które wysłałem kilka dni temu. Jak tylko wróciłem do Londynu, postanowiłem pokazać Ci, że tu jestem. Chodziasz, jak teraz się nad tym zastanowiłem, to jestem pewny, że to Diego je wyrzucił. Ten skurwiel zrobi wszyst...
- Nie mów tak o moim przyjacielu - wstaje gwałtownie z jego łóżka- nie masz prawa tak o nim mówić
- Nie mam prawa? Od kiedy ty go tak bronisz? - Federico podniósł głos pierwszy raz tego wieczoru, pierwszy i napewno nie ostatni.
- Od momentu w którym jako jedyny został ze mną, a nie spierdolił do wojska - wyrzucam z siebie, mimo, że nie chcę tego mówić, to on mnie do tego zmusza.
- Skoro tak dobrze Ci z nim, to idź sobię teraz do niego. Z resztą, mam to w dupie. Ja chciałem dobrze
- Ja też chciałam dobrze, ale z tobą się po prostu kurwa nie da
  Zabieram torebkę i wychodzę zostawiając go samego. Zostawiając przeszłość, do której nie powinnam wracać.
- Lu zaczekaj, kocham Cię
 Zatrzymuje się...
Moje serce przyspiesza...
Wybiegam z hotelu...
Zostawiam go...


~Diego~

Kurwa, martwię się o Ludmile. Tak nagle zwołali jej tę radę ministrów i nie wraca na noc. Dobra, ogarniam że muszą obgadać coś, co może zaważyć na losie całego kraju, ale no bez przesady. Nie wierzę! Nie mogę być taki nadopiekuńczy. Ludmi jest dorosła i potrafi o siebie zadbać. Ufam jej, ale nie ufam Pasquarelliemu. Sam fakt, że wrócił i chciał skontaktować się z Ferro po tym co jej zrobił jest wręcz skandaliczne. Niby wyraźnie zakazałem mu kontaktu z Lu, ale znając tego debila to pobiegnie do niej zanim ten rozkaz dotrze do jego mózgu wielkości orzeszka.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Ten bęcwał nie skrzywdzi mojej przyjaciółki. Cholera, ale jak ja mam być spokojny?!?! - coś ze mną nie tak skoro zaczynam gadać do samego siebie. O! Mam pomysł, szybki wypad na miasto. Niby miałem zostać w domu i się normalnie położyć, ale nie potrafię. Czas zacząć żyć jak dawniej - imprezy, dziewczyny, seks. Dopiero teraz widzę jak mi tego brakowało. Powinienem też zacząć znowu chodzić na mecze rugby - może tylko jako widz, lecz zawsze coś. W międzyczasie robię sobie obfitą kolację. W końcu alkohol na pusty żołądek to nie najlepsze rozwiązanie. Nie chce paść w klubie po dwóch rundkach czystej. Przebieram się w moje najbardziej stylowe ciuchy. Mimo ćwiczeń i tak to długo twa. Potem wjeżdżam do kuchni i na blacie zostawiam Lu karteczkę:
Nie martw się o mnie. Zmieniłem trochę plany na wieczór/noc. Idę do jakiegoś klubu, jeszcze nie wiem gdzie. Pewnie wrócę przed Tobą, bo to spotkanie rady ministrów znając życie przeciągnie się do późnych godzin i przenocujesz w hotelu. Mimo wszystko zostawiam karteczkę.
Diego
PS Wracam do życia!
Dzwonię po taksówkę, która przyjeżdża po chwili. Pytam gościa czy nie pomógłby mi z zapakowaniem wózka. Na szczęście ziomek jest miły, niewiele starszy ode mnie i mi pomaga.
- No to gdzie mam zawieźć? - pyta wsiadając do samochodu. Zastanawiam się przez sekundę.
- Do jakiegoś klubu - popatrzył na mnie zdziwiony. - Ostatnie lata przeleżałem w śpiączce, a potem dochodziłem do siebie w szpitalu. Wracam do życia.
- Rozumiem, no to może... Jakiś klub w centrum? Bardziej ekskluzywny czy raczej taki normalny? Wie pan, klub w którym alkohol jest dobry a nie kosztuje tyle co pralka.
- Nie mam fortuny do wydania, więc niech pan prowadzi do jakiegoś ogarniętego - facet uśmiecha się do mnie, chociaż w jego spojrzeniu wyczuwam współczucie i politowanie do tego co robię. Wisi mi to, szczerze mówiąc. Zaczynam wszystko od nowa. Gdy dojeżdżamy po klubu wypakowuje mój wózek i życzy miłej zabawy. Uśmiecham się do niego, bo pomimo tych dziwnych spojrzeń wydawał się równym gościem. Nie mija chwila kiedy znajduję się we wnętrzu budynku. Jak ja tu dawno nie byłem. Ludzie patrzą się na mnie z ukosa, w końcu nie codziennie inwalida wbija na imprezę. Podjeżdżam do baru i zamawiam piwo - tak na rozruszanie. W szpitalu nie miałem dostępu do takich trunków, więc teraz nie powinienem od razu szaleć. Po piwie do gry wchodzą mocniejsze napitki. Jestem coraz bardziej rozluźniony. Wreszcie nie czuję tych pieprzonych problemów. Cudownie! Nagle słyszę dziwne krzyki za mną. Odwracam głowę i odruchowo zaciskam powieki, czuję potworny ból na policzku. Do tego dochodzą kolejne ciosy. Jestem zbyt nachlany żeby się bronić. Nagle kilku facetów odciąga ode mnie napastników. Nie do końca wszystko rozumiem. Wiem tylko, że leżę na ziemi i nie mogę otworzyć zapuchniętych oczu. Czuję na sobie delikatną, damską rękę.
- Diego, spróbuj się rozluźnić. Pomogę ci - po głosie poznaję, że nie jest do końca trzeźwa. Nie mogę skojarzyć kogo to głos. Ona jakby czytała mi w myślach szepcze, a raczej przekrzykuje muzykę:
- Nie bój się. To ja. Francesca.

~Federico~

 Wszystko miało być łatwę. Wszystko miało iść we właściwą stronę, ale nie! Ktoś musiał to spieprzyć. I tym kimś, byłem ja! Byłem tak blisko pogodzenia się z nią, ale zamiast tego wolałem powiedzieć kilka słów za dużo i przegrać wszystko. Najpierw pierdolnąłem, że wracam z przymusu, potem zwyzwałem Diego, a na koniec wyznałem jej miłość. Spławiła mnie, zostawiła, odrzuciła. Kurwa, zrobiłem z siebie cholernego palanta. Na pewno przyjęła to jakbym na siłę próbował ją zatrzymać.
  Zaciskam dłoń w pięść, po czym uderzam się nią w skroń.
- Pasquarelli, ty idioto! Czemu za nią nie biegniesz?
  Gdybym był mądrzejszy, gdybym tylko przemyślał to co mówię to nic by się nie stało. Ale nie, ja zawsze muszę wszystko spieprzyć.
- Przepraszam coś się stało? - pyta mnie podstarzały mężczyzna, po plakietce na jego marynarcę wnioskuje, że jest tu pracownikiem i ma na imię Jeffry.
- Nie, wszystko jest w porządku - niestety samotna łza spływająca z mojego oka zdradza moje prawdziwę uczucia.
- Masz bardzo ładną pannę kolego - zaśmiałem się
- Nawet nie wie pan, jak bardzo chciałbym, aby była moja - mówię rozmarzony.
 - Oj, młodzieńcze. Dla takich panienek, zawasze tracimy głowę. Nie jesteś jedynym pantoflem, który gania za dziewczyną, a myśli, że jest pies na baby
 Nie mam pojęcia o czym on mówi, wiem, że w jego słowach jest ukryty jakiś morał, ale znalezienie go może zając mi trochę czasu. Dlaczego wszystko jest takie trudnę?
- Pamiętaj chłopczę mimo, iż myślisz, że twoja męska duma jest najważniejsza, to grubo się mylisz. Najważniejsze jest szczęście, a żeby je mieć trzeba chować tą piepszoną dumę do kieszeni i ganiać za nim jak pszczoła za miodem, kroczek po kroczku, rozumiesz? - kiwam głową na tak - A więc chłopczę, dlaczego jeszcze tu stoisz?
  Dziękuje mu w biegu i udaje się do swojego pokoju. Muszę wziąść z niego pieniądzę i dokumenty, a potem zamówić taksówkę, którą podjadę prosto pod jej dom. Muszę z nią porozmawiać, muszę schować dumę i pokazać, że naprawdę mi zależy. Muszę pokazać, że dla niej jestem w stanie zrobić wszystko.
 Gdy tylko wchodzę do pokoju cały mój entuzjazm zanika, zmienia się w strach. Co jeżeli pojadę tam i zrobię z siebię idiotę? Nie mogę tak po prostu do niej jechać. Tam jest Diego, a wolałbym już nie kłócić się z nim, zwłaszcza w obecności Lu. Co mam robić? Schowaj dumę ty jebany idioto! Ale tu nie chodzi o dumę. Tu chodzi o Diego. Ten bałwan jest numerem jeden na liście moich problemów.
 Siadam na łóżku i chowam twarz w dłonię, czuje się jak szczeniak. Jak nic nie warty pies.

// - Pasquarelli, jak mogłeś?
Jej długie, zgrabne nogi cudownie prezentują się w czarnych szpilkach, boski tyłek i jędrne, duże cycki idealnie pasują do całej jej sylwetki, no i na dodatek jest fajna z ryja, czego więcej można chcieć?
- O co ci chodzi Ferro, jeszcze nic nie zdąrzyłem zrobić
Podnoszę ręcę w geście obronnym, oczywiście wiem, o co jej chodzi, ale lubie czasem poudawać kretyna
- Powiedziałeś dyrektorowi, aby wepchnął nas wszystkich razem
- Nie rozumiem o co ci chodzi, musisz mówić do mnie jaśniej, jestem psem i nie rozumiem co do mnie mówisz
Dziewczyna zaciska dłonie w pięści, czasem strasznie denerwowały mnie jej gadki na temat tego, że jestem głupim psem, bo gram w Rugby, nigdy mnie nie poznała, nie rozmawiała ze mną na osobności, od razu wystawiła mi opinie i trzyma się jej od trzech lat.
- Jesteś większym idiotą, niż myślałam, a po następne co twoje i moje walizki robią w jednym pokoju z dwuosobowym łóżkiem? To twój kolejny podstęp, aby utrudnić mi życie psie?
Szczerze, jej słowa sprawiają mi przykrość. Ja, nie wyzywam jej, ani nieoskarżam bezpodstawnie, gdyby tego nie robiła, to napewno nie chciał bym jej rozkochać i zostawić, ale sama się o to prosi, a szkoda.
- Zapytaj swoje przyjaciółeczki, bo to ich wina, że jesteśmy tu w jednym pokoju
Omijam ją i zostawiam, czy naprawdę muszę być zakochany w takiej zołzie?//

Na to wspomnienie, łzy same cisną mi się do oczu. Na cholerę ja robiłem to wszystko? Na cholerę, wtedy próbowałem się do niej zbliżyć? Gdybym wtedy odpuścił i wybrał tą idiotkę Camilę, to moje życie byłoby... jeszcze większym koszmarem, nie oszukujmy się.
 W pewnym momencie drzwi do mojego pokoju otwierają się, zaniepokojony patrzę w ich stronę.
- Ja też Cię kocham Fede
 Blondynka rzuca się na mnie i złącza nasze usta w pocałunku. W pocałunku pełnym tęsknoty, pasji i miłości. Czuję ulgę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Heloł <3
Jak tam u was mordeczki? U mnie wspaniale, o dziwo ZDAJE ! Jestem z siebie dumna XD
O mału zbliżamy się do końca :(
To ostatni tydzień z naszym fioletowym serialem :(
Nie wiem jak wy, ale ja będę płakać :(
Życzymy wam miłego dnia
Ola i Mar <3